No i już. Od tygodnia jesteśmy w
domu. We Wrocławiu powitali nas wszyscy Rodzice i śnieżyca –
ciężko powiedzieć, z czego/kogo Rysiek bardziej się ucieszył :),
w Pabianicach natomiast leżały jakieś marne resztki śniegu, nie było
też mrozu, więc nie dało się skrobać szyb na dowód naszego
powrotu. Było szaro, łyse drzewa, zimno – zupełnie inaczej niż
przez ostatnie trzy miesiące i to mi się podobało! :) Dwa dni temu
jednak nasypało i teraz Rysiek biegający z łopatką po śniegu przypomina
mi Ryśka biegającego z łopatką po plaży, z tym, że jest inaczej ubrany
(bo w ogóle jest ubrany!) i woła "Odśniezam, Mamo, wies?" zamiast
"Topie, Mamo, wies?"
Mieszkanie, choć tak naprawdę ciasne, wydało mi się po powrocie ogromne. Tu sufit jest wysoko i pomieszczenia, choć zagracone, są naprawdę duże - największe ma chyba z 15 m2! Wyobraźcie sobie też, że tu ściany nie są pokryte jakąś sklejkopodobną płytą i znikąd nie wystają metalowe uchwyty do zablokowania otwartych drzwi... W kambuzie szklanki nie wiszą, tylko stoją w szafce (która nie jest metalowa i nie ma na dole „progu” zapobiegającego wyjechaniu naczyń)... dwuosobowa koja jest taaaaaaaaaaaaaaka! Taka szeroka, że jak leżę po jednej stronie, to ledwie widzę Adriana, leżącego po drugiej! Bulaje są wielkie i prostokątne i wiszą w nich ażurowe tkaniny! Dużą część łazienki zajmuje wielka, biała,emaliowana miska, wmurowana na stałe i obłożona kafelkami – bierzemy tam kąpiel. Wszystko jest takie INNE! Rano zauważyłam dodatkowo, że za bulajem nie ma już wybrzeża Martyniki tylko myjnia samochodowa (bezdotykowa!), a rolę pontonu pełni tramwaj (stare dobre 41) i, że , do cholery, WSZĘDZIE LEŻĄ ZABAWKI! Na „Chopinie” też leżały, ale tam było ich 10 razy mniej! A tu ledwie otworzyły się małe ślepka, a już małe rączki zaczęły wywlekać ze wszystkich kątów klocki, maskotki, figurki, ANTA (w tym koparki) i bawić się wszystkim po 30 sekund, bo później w małej główce odnawiały się stare skojarzenia i jedne zabawki przywodziły na myśl kolejne, które też trzeba koniecznie natychmiast wyjąć i obejrzeć! A jeszcze mniejsze rączki korzystały z dobrodziejstwa, które objawiło się wokół, brały wszystko po kolei i bez zbędnego pośpiechu zanosiły do małej buzi. Nie licząc może dużego misia, który zerkał z wysokości pudła na małą dziewczynkę stojącą na podłodze, wzbudzając wyraźny respekt. Mała dziewczynka nadrabiała jednak miną i groźnym pohukiwaniem z jednoczesnym celowaniem w intruza cienkim palcem, ale niepewne spojrzenia, rzucane co chwilę na mamę i drobne kroczki w kierunku byle dalszym od wroga, zdradzały przestrach, jaki wzbudził w naszym Małym Komandosie duży miś-aniołek ze skrzydełkami i napisem „Always with You” na koszulce. Gdyby Jagienka miała kolana (bo nie można chyba nazwać kolanami tych obłych miejsc, w których zginają się jej nogi), to pewnie by jej się trochę trzęsły.
Pierwsze doby upłynęły nam na maratonie po babciach i dziadkach, pierwsza sobota – na spotkaniu z przyjaciółmi spragnionymi naszych zdjęć, opowieści i kokosów :). Dopiero więc zaczynamy na dobre mieszkać, a rytm dnia i nocy wciąż mamy nieco porąbany i nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kiedy my, a tym bardziej nasze dzieci zasną albo się obudzą. Powoli przyzwyczajamy się do Polski, do tego, że tutaj wszyscy dookoła są biali i mówią po polsku (choć jak chcę gdzieś przejść, to wciąż jeszcze zamiast „przepraszam” jako pierwsze przychodzi mi do głowy „excuse me”:)), do pamiętania o zabraniu telefonu, do chłodu, do obowiązków...
Nasza mała rodzinna załoga pewnie się trochę zmieniła przez te trzy miesiące. Zobaczmy (por. z wpisem z 2 listopada):
Ryszard W. - mężczyzna, lat 2 miesięcy prawie 11.
Włosy: blond, oczy: jakby niebieskozielonkawe?.
Wzrost: pewnie koło metra.
Pasje: jazda pontonem, rowerem (tak! Rower musiał pójść z nami na pierwszy spacer. Na drugi zresztą też...), zabawa „antami” (albo samochodami, ale już nie „hamochodami”), brasowanie, gadanie przez „utalefte” (UKF-kę - prezent od Babci).
Umiejętności: chodzenie (nawet na dłuższe dystanse), bieganie, skakanie, GADANIE, taniec nowoczesny, GADANIE, rysowanie, podśpiewywanie, GADANIE (w tym kilku wierszyków, np. o Panu Pomidorze), włażenie na bukszpryt, dziękowanie po jedzeniu, mycie rąk w domu samemu (podrósł na tyle, żeby stojąc na nocniku sięgnąć do kranu). A, i jeszcze GADANIE.
Znaki szczególne: uroczy uśmiech, cienki głosik (i niezłe teksty), gadatliwość, upierdliwość. ruchliwość, towarzyskość, ale lekka nieśmiałość przy pierwszych kontaktach, silne poczucie własności (nawet w stosunku do rzeczy cudzych). Nadal boi się psów, ale trochę mniej. Uwaga! Wciąż uzależnia.
Jagna W. – kobieta, lat 0 miesięcy 11.
Włosy: jasny blond, krótkie, oczy: niebieskie.
Wzrost: nadal pomijalny.
Pasje: wstawanie przy jedzeniu, komentowanie aktualnych wydarzeń, łażenie przy meblach, klapanie drzwiami od szafek (często do przytrzaśnięcia palców), hydraulika (każdy odpływ, kran, kibel, rura, wanna...), zabawa w „A kuku!” (Tak, REAGUJE NA A KUKU :)).
Umiejętności: raczkowanie, stawanie bez trzymanki, trafianie jedzeniem do buzi, „brawo” i „papa” .
Znaki szczególne: uroczy uśmiech, ogólna wesołość, chrapliwy i BARDZO donośny głos, wyjątkowa konsekwencja w dążeniu do celu, którym zazwyczaj jest coś zakazanego. Uwaga! Zaczepia uśmiechami, a potem łapie za cokolwiek.
Adrian W. - mężczyzna, lat 26 (już).
Proszę się nie czepiać tej miny - i tak jest aniołem, że dał się zwlec do zdjęcia o w pół do pierwszej w nocy... |
Wzrost: wystarczający.
Pasja: oprócz starych również nurkowanie z rurką (lub rurkowanie z nurką).
Umiejętności: liczne, w tym nowe: nurkowanie, produkcja białej kiełbasy, władanie maczetą, toczenie na tokarce.
Znaki szczególne: nieokiełznany zarost i charakterystyczna opalenizna „w okulary”.
Aleksandra W. - kobieta, lat 26 (nadal).
Włosy: blond, oczy: niebieskie.
Pasja: dźwięki, klecenie poezji dziecięcej :)
Umiejętności: oprócz typowych dla studiującej matki dwójki dzieci również typowe dla matki dwójki dzieci mieszkających przez 3 miesiące statku. Ponadto znajomość olinowania „Fryderyka Chopina”! :)
Znaki szczególne: pierwszy raz w życiu widoczna opalenizna w kolorze bardziej brązowym niż czerwonym.
Tyle z rzeczy widocznych z zewnątrz, a ile ten rejs nam dał, czego nauczył i jak zmienił, to się pewnie będzie stopniowo okazywać z biegiem czasu. W każdym razie decyzja o płynięciu na trzymiesięczny rejs „Chopinem” przez Atlantyk i na Karaiby z dzieciakami była może zbyt odważna, może kontrowersyjna, ale moim zdaniem ostatecznie słuszna. Mam ogromną satysfakcję z tego, że się udało, choć momentami nie było łatwo. Dziękuję Bogu, że dopłynęliśmy w dobrym zdrowiu do końca, choć wydarzyć się mogło wszystko. Jestem szczęśliwa, że wróciłam do domu, ale równie dużo szczęścia dają mi piękne wspomnienia i świadomość, że BYLIŚMY TAM!
No i teraz najważniejsze:
KOCHANA ZAŁOGO! (już Wam to powiedzieliśmy, ale niech jeszcze zawiśnie literami) BEZ WAS NIE DALIBYŚMY RADY NAWET TROSZKĘ.
Dziękujemy, że...
- nie wywaliliście nas za burtę razem z naszymi dziećmi,
- ani razu nie wydarliście się na cały głos: „Rysiek/Jagienka, ZAMKNIJ SIĘ!” ani „Owca, idź mi stąd z tymi dziećmi!”
- w żaden sposób nie daliście nam odczuć, że zawadzamy, choć czasami zawadzaliśmy
- karmiliście
- wkładaliście do pontonu i
wyjmowaliście z niego
- zabawialiście
- uśmiechaliście się
- ratowaliście z opresji
- uśmiechaliście się
- ratowaliście z opresji
- czuwaliście
...
Tylko dzięki Waszej pomocy udało nam się zachować zdrowie psychiczne i fizyczne przez te trzy miesiące.
Dziękuję więc bardzo bardzo:
- Kapitanowi Mendygrałowi za życzliwość i liczne komplementy pod adresem naszej rodziny
- Skwarze za magiczną wewnętrzną przemianę z dzicioolewacza w dziecioluba :)
- Klaudii za WSZYSTKO (trzymamy kciuki za Ciebie!)
- Grandemu za łagodność
- Kaczce za niezawodność, opanowanie przy stole nad „zimną jajówą” i sprawdzanie, czy dzieci jeszcze ciepłe :)
- Bubie za podśpiewywanie, motywowanie Rycha do jedzenia i ogólną Bubowatość
- Pandzie za robienie Pandy i Pumy, dziwny akcent i porąbanie jakich mało
- Karolowi za poważne traktowanie rodzącego się żeglarskiego talentu Rycha
- Oli Karola za otwartość, wiersz, uśmiech i wszelką pomoc
- Krzysiowi za klimę i cierpliwe przeskakiwanie nas i naszych zabawek w korytarzu (chociaż za organki masz minusa... ;))
- Maćkowi-Bosmanowi za życzliwość i cierpliwość
- Basi za figurki z ciastoliny, które jako jedyne przypominały to, czym miały być!
- Markowi-Kukowi za odkładanie marchewki, ratowanie bez słowa skargi naszych przypalających się pseudo-danek dla dzieciaków (i za tę surówkę z białej kapusty!)
- Markowi-Dyrektorowi za dawanie się obłazić i oblepiać,
- Hendrzechowi za czary-mary, muzykę i ilustracje
- Maćkowi-Telewizorowi za życzliwość i miłe słowa
- Doktorowi, że wytrzymał,
- Aniom-nauczycielkom za Delfinki i Dzięcioły
- Izie i Ewie za uśmiech i zainteresowanie
- Zosi, Klaudii, Marysi, Natalie, Dominice, Danielowi, Tymkowi, Tomkowi, Maćkowi, Maksowi, Darkowi, Adamom, Żurowi, Jankowi, Łukaszowi i Filipowi – za wyrozumiałość i pomoc.
I jeszcze dziękuję Piotrowi - za to,że w ogóle mogliśmy tam być...
I cóż... kochamy Was wszystkich – zarówno tych, z którymi od paru dni skrobiemy szyby, jak i tych, którzy dalej jedzą kokosy. Trzymamy kciuki za Wasz bezpieczny powrót i do zobaczenia ze wszystkimi w sierpniu na „Transatlantyku” na premierze filmu!
Ponieważ to już naprawdę ostatni wpis, dziękuję też Czytelnikom, których grono niekontrolowanie się rozrosło – to bardzo miłe :).
Pozdrowienia z Pabianic,
Owca
...
Tylko dzięki Waszej pomocy udało nam się zachować zdrowie psychiczne i fizyczne przez te trzy miesiące.
Dziękuję więc bardzo bardzo:
- Kapitanowi Mendygrałowi za życzliwość i liczne komplementy pod adresem naszej rodziny
- Skwarze za magiczną wewnętrzną przemianę z dzicioolewacza w dziecioluba :)
- Klaudii za WSZYSTKO (trzymamy kciuki za Ciebie!)
- Grandemu za łagodność
- Kaczce za niezawodność, opanowanie przy stole nad „zimną jajówą” i sprawdzanie, czy dzieci jeszcze ciepłe :)
- Bubie za podśpiewywanie, motywowanie Rycha do jedzenia i ogólną Bubowatość
- Pandzie za robienie Pandy i Pumy, dziwny akcent i porąbanie jakich mało
- Karolowi za poważne traktowanie rodzącego się żeglarskiego talentu Rycha
- Oli Karola za otwartość, wiersz, uśmiech i wszelką pomoc
- Krzysiowi za klimę i cierpliwe przeskakiwanie nas i naszych zabawek w korytarzu (chociaż za organki masz minusa... ;))
- Maćkowi-Bosmanowi za życzliwość i cierpliwość
- Basi za figurki z ciastoliny, które jako jedyne przypominały to, czym miały być!
- Markowi-Kukowi za odkładanie marchewki, ratowanie bez słowa skargi naszych przypalających się pseudo-danek dla dzieciaków (i za tę surówkę z białej kapusty!)
- Markowi-Dyrektorowi za dawanie się obłazić i oblepiać,
- Hendrzechowi za czary-mary, muzykę i ilustracje
- Maćkowi-Telewizorowi za życzliwość i miłe słowa
- Doktorowi, że wytrzymał,
- Aniom-nauczycielkom za Delfinki i Dzięcioły
- Izie i Ewie za uśmiech i zainteresowanie
- Zosi, Klaudii, Marysi, Natalie, Dominice, Danielowi, Tymkowi, Tomkowi, Maćkowi, Maksowi, Darkowi, Adamom, Żurowi, Jankowi, Łukaszowi i Filipowi – za wyrozumiałość i pomoc.
I jeszcze dziękuję Piotrowi - za to,że w ogóle mogliśmy tam być...
I cóż... kochamy Was wszystkich – zarówno tych, z którymi od paru dni skrobiemy szyby, jak i tych, którzy dalej jedzą kokosy. Trzymamy kciuki za Wasz bezpieczny powrót i do zobaczenia ze wszystkimi w sierpniu na „Transatlantyku” na premierze filmu!
Ponieważ to już naprawdę ostatni wpis, dziękuję też Czytelnikom, których grono niekontrolowanie się rozrosło – to bardzo miłe :).
Pozdrowienia z Pabianic,
Owca