czwartek, 21 lutego 2013

OSTATNI

No i już. Od tygodnia jesteśmy w domu. We Wrocławiu powitali nas wszyscy Rodzice i śnieżyca – ciężko powiedzieć, z czego/kogo Rysiek bardziej się ucieszył :), w Pabianicach natomiast leżały jakieś marne resztki śniegu, nie było też mrozu, więc nie dało się skrobać szyb na dowód naszego powrotu. Było szaro, łyse drzewa, zimno – zupełnie inaczej niż przez ostatnie trzy miesiące i to mi się podobało! :) Dwa dni temu jednak nasypało i teraz Rysiek biegający z łopatką po śniegu przypomina mi Ryśka biegającego z łopatką po plaży, z tym, że jest inaczej ubrany (bo w ogóle jest ubrany!) i woła "Odśniezam, Mamo, wies?" zamiast "Topie, Mamo, wies?"


Mieszkanie, choć tak naprawdę ciasne, wydało mi się po powrocie ogromne. Tu sufit jest wysoko i pomieszczenia, choć zagracone, są naprawdę duże - największe ma chyba z 15 m2! Wyobraźcie sobie też, że tu ściany nie są pokryte jakąś sklejkopodobną płytą i znikąd nie wystają metalowe uchwyty do zablokowania otwartych drzwi... W kambuzie szklanki nie wiszą, tylko stoją w szafce (która nie jest metalowa i nie ma na dole „progu” zapobiegającego wyjechaniu naczyń)... dwuosobowa koja jest taaaaaaaaaaaaaaka! Taka szeroka, że jak leżę po jednej stronie, to ledwie widzę Adriana, leżącego po drugiej! Bulaje są wielkie i prostokątne i wiszą w nich ażurowe tkaniny! Dużą część łazienki zajmuje wielka, biała,emaliowana miska, wmurowana na stałe i obłożona kafelkami – bierzemy tam kąpiel. Wszystko jest takie INNE! Rano zauważyłam dodatkowo, że za bulajem nie ma już wybrzeża Martyniki tylko myjnia samochodowa (bezdotykowa!), a rolę pontonu pełni tramwaj (stare dobre 41) i, że , do cholery, WSZĘDZIE LEŻĄ ZABAWKI! Na „Chopinie” też leżały, ale tam było ich 10 razy mniej! A tu ledwie otworzyły się małe ślepka, a już małe rączki zaczęły wywlekać ze wszystkich kątów klocki, maskotki, figurki, ANTA (w tym koparki) i bawić się wszystkim po 30 sekund, bo później w małej główce odnawiały się stare skojarzenia i jedne zabawki przywodziły na myśl kolejne, które też trzeba koniecznie natychmiast wyjąć i obejrzeć! A jeszcze mniejsze rączki korzystały z dobrodziejstwa, które objawiło się wokół, brały wszystko po kolei i bez zbędnego pośpiechu zanosiły do małej buzi. Nie licząc może dużego misia, który zerkał z wysokości pudła na małą dziewczynkę stojącą na podłodze, wzbudzając wyraźny respekt. Mała dziewczynka nadrabiała jednak miną i groźnym pohukiwaniem z jednoczesnym celowaniem w intruza cienkim palcem, ale niepewne spojrzenia, rzucane co chwilę na mamę i drobne kroczki w kierunku byle dalszym od wroga, zdradzały przestrach, jaki wzbudził w naszym Małym Komandosie duży miś-aniołek ze skrzydełkami i napisem „Always with You” na koszulce. Gdyby Jagienka miała kolana (bo nie można chyba nazwać kolanami tych obłych miejsc, w których zginają się jej nogi), to pewnie by jej się trochę trzęsły.

Pierwsze doby upłynęły nam na maratonie po babciach i dziadkach, pierwsza sobota – na spotkaniu z przyjaciółmi spragnionymi naszych zdjęć, opowieści i kokosów :). Dopiero więc zaczynamy na dobre mieszkać, a rytm dnia i nocy wciąż mamy nieco porąbany i nie jesteśmy w stanie przewidzieć, kiedy my, a tym bardziej nasze dzieci zasną albo się obudzą. Powoli przyzwyczajamy się do Polski, do tego, że tutaj wszyscy dookoła są biali i mówią po polsku (choć jak chcę gdzieś przejść, to wciąż jeszcze zamiast „przepraszam” jako pierwsze przychodzi mi do głowy „excuse me”:)), do pamiętania o zabraniu telefonu, do chłodu, do obowiązków...
Nasza mała rodzinna załoga pewnie się trochę zmieniła przez te trzy miesiące. Zobaczmy (por. z wpisem z 2 listopada):

Ryszard W. - mężczyzna, lat 2 miesięcy prawie 11.
Włosy: blond, oczy: jakby niebieskozielonkawe?.
Wzrost: pewnie koło metra.
Pasje: jazda pontonem, rowerem (tak! Rower musiał pójść z nami na pierwszy spacer. Na drugi zresztą też...), zabawa „antami” (albo samochodami, ale już nie „hamochodami”), brasowanie, gadanie przez „utalefte” (UKF-kę - prezent od Babci).
Umiejętności: chodzenie (nawet na dłuższe dystanse), bieganie, skakanie, GADANIE, taniec nowoczesny, GADANIE, rysowanie, podśpiewywanie, GADANIE (w tym kilku wierszyków, np. o Panu Pomidorze), włażenie na bukszpryt, dziękowanie po jedzeniu, mycie rąk w domu samemu (podrósł na tyle, żeby stojąc na nocniku sięgnąć do kranu). A, i jeszcze GADANIE.
Znaki szczególne: uroczy uśmiech, cienki głosik (i niezłe teksty), gadatliwość, upierdliwość. ruchliwość, towarzyskość, ale lekka nieśmiałość przy pierwszych kontaktach, silne poczucie własności (nawet w stosunku do rzeczy cudzych). Nadal boi się psów, ale trochę mniej. Uwaga! Wciąż uzależnia.

Jagna W.
– kobieta, lat 0 miesięcy 11.
Włosy: jasny blond, krótkie, oczy: niebieskie.
Wzrost: nadal pomijalny.
Pasje: wstawanie przy jedzeniu, komentowanie aktualnych wydarzeń, łażenie przy meblach, klapanie drzwiami od szafek (często do przytrzaśnięcia palców), hydraulika (każdy odpływ, kran, kibel, rura, wanna...), zabawa w „A kuku!” (Tak, REAGUJE NA A KUKU :)).
Umiejętności: raczkowanie, stawanie bez trzymanki, trafianie jedzeniem do buzi, „brawo” i „papa” .
Znaki szczególne: uroczy uśmiech, ogólna wesołość, chrapliwy i BARDZO donośny głos, wyjątkowa konsekwencja w dążeniu do celu, którym zazwyczaj jest coś zakazanego. Uwaga! Zaczepia uśmiechami, a potem łapie za cokolwiek.

Adrian W. - mężczyzna, lat 26 (już).
Proszę się nie czepiać tej miny -
i tak jest aniołem, że dał się zwlec do zdjęcia
o w pół do pierwszej w nocy...
Włosy: ciemny blond, oczy: zielone.
Wzrost: wystarczający.
Pasja: oprócz starych również nurkowanie z rurką (lub rurkowanie z nurką).
Umiejętności: liczne, w tym nowe: nurkowanie, produkcja białej kiełbasy, władanie maczetą, toczenie na tokarce.
Znaki szczególne: nieokiełznany zarost i charakterystyczna opalenizna „w okulary”.

Aleksandra W.
- kobieta, lat 26 (nadal).
Włosy: blond, oczy: niebieskie.
Pasja: dźwięki, klecenie poezji dziecięcej :)
Umiejętności: oprócz typowych dla studiującej matki dwójki dzieci również typowe dla matki dwójki dzieci mieszkających przez 3 miesiące statku. Ponadto znajomość olinowania „Fryderyka Chopina”! :)
Znaki szczególne: pierwszy raz w życiu widoczna opalenizna w kolorze bardziej brązowym niż czerwonym.



Tyle z rzeczy widocznych z zewnątrz, a ile ten rejs nam dał, czego nauczył i jak zmienił, to się pewnie będzie stopniowo okazywać z biegiem czasu. W każdym razie decyzja o płynięciu na trzymiesięczny rejs „Chopinem” przez Atlantyk i na Karaiby z dzieciakami była może zbyt odważna, może kontrowersyjna, ale moim zdaniem ostatecznie słuszna. Mam ogromną satysfakcję z tego, że się udało, choć momentami nie było łatwo. Dziękuję Bogu, że dopłynęliśmy w dobrym zdrowiu do końca, choć wydarzyć się mogło wszystko. Jestem szczęśliwa, że wróciłam do domu, ale równie dużo szczęścia dają mi piękne wspomnienia i świadomość, że BYLIŚMY TAM!

No i teraz najważniejsze:
KOCHANA ZAŁOGO!  (już Wam to powiedzieliśmy, ale niech jeszcze zawiśnie literami) BEZ WAS NIE DALIBYŚMY RADY NAWET TROSZKĘ.

Dziękujemy, że...
- nie wywaliliście nas za burtę razem z naszymi dziećmi,
- ani razu nie wydarliście się na cały głos: „Rysiek/Jagienka, ZAMKNIJ SIĘ!” ani „Owca, idź mi stąd z tymi dziećmi!”
- w żaden sposób nie daliście nam odczuć, że zawadzamy, choć czasami zawadzaliśmy
- karmiliście
- wkładaliście do pontonu i wyjmowaliście z niego
- zabawialiście
- uśmiechaliście się
- ratowaliście z opresji
- czuwaliście
...
Tylko dzięki Waszej pomocy udało nam się zachować zdrowie psychiczne i fizyczne przez te trzy miesiące.
Dziękuję więc bardzo bardzo:
- Kapitanowi Mendygrałowi za życzliwość i liczne komplementy pod adresem naszej rodziny
- Skwarze za magiczną wewnętrzną przemianę z dzicioolewacza w dziecioluba :)
- Klaudii za WSZYSTKO (trzymamy kciuki za Ciebie!)
- Grandemu za łagodność
- Kaczce za niezawodność, opanowanie przy stole nad „zimną jajówą” i sprawdzanie, czy dzieci jeszcze ciepłe :)
- Bubie za podśpiewywanie, motywowanie Rycha do jedzenia i ogólną Bubowatość
- Pandzie za robienie Pandy i Pumy, dziwny akcent i porąbanie jakich mało 
- Karolowi za poważne traktowanie rodzącego się żeglarskiego talentu Rycha
- Oli Karola za otwartość, wiersz, uśmiech i wszelką pomoc
- Krzysiowi za klimę i cierpliwe przeskakiwanie nas i naszych zabawek w korytarzu (chociaż za organki masz minusa... ;))
- Maćkowi-Bosmanowi za życzliwość i cierpliwość
- Basi za figurki z ciastoliny, które jako jedyne przypominały to, czym miały być!
- Markowi-Kukowi za odkładanie marchewki, ratowanie bez słowa skargi naszych przypalających się pseudo-danek dla dzieciaków (i za tę surówkę z białej kapusty!)
- Markowi-Dyrektorowi za dawanie się obłazić i oblepiać,
- Hendrzechowi za czary-mary, muzykę i ilustracje
- Maćkowi-Telewizorowi za życzliwość i miłe słowa
- Doktorowi, że wytrzymał,
- Aniom-nauczycielkom za Delfinki i Dzięcioły
- Izie i Ewie za uśmiech i zainteresowanie
- Zosi, Klaudii, Marysi, Natalie, Dominice, Danielowi, Tymkowi, Tomkowi, Maćkowi, Maksowi, Darkowi, Adamom, Żurowi, Jankowi, Łukaszowi i Filipowi – za wyrozumiałość i pomoc.
I jeszcze dziękuję Piotrowi - za to,że w ogóle mogliśmy tam być...

I cóż... kochamy Was wszystkich – zarówno tych, z którymi od paru dni skrobiemy szyby, jak i tych, którzy dalej jedzą kokosy. Trzymamy kciuki za Wasz bezpieczny powrót i do zobaczenia ze wszystkimi w sierpniu na „Transatlantyku” na premierze filmu!

Ponieważ to już naprawdę ostatni wpis, dziękuję też Czytelnikom, których grono niekontrolowanie się rozrosło – to bardzo miłe :).

Pozdrowienia z Pabianic,

Owca



9 komentarzy:

  1. Owco,to my dziękujemy Tobie za prowadzenie tego bloga.Dzięki niemu mieliśmy możliwość uczestniczyć w pewien sposób w Waszej Przygodzie. Można powiedzieć,że nawet zwiedziliśmy trochę Karaiby z Wami. Ja(mama) przełamałam nieco moją wrodzoną niechęć do internetu,uznając nawet,że może stanowić wartość nie do zastąpienia w inny sposób!Te mniej,czy bardziej regularne wpisy,których wyglądało się codziennie (nawet wtedy,gdy wiadomo było,że nie mogło być nowych) nie tylko zaspokajały naszą ciekawość,były żródłem ukojenia niepokoju o Was,uciszały wybujałą wyobraźnię,przekonywały.że jesteście bezpieczni i szczęśliwi.Na pewno nie było łatwo, po męczącym dniu,gdy dzieciaki wreszcie posnęły i mogłaś mieć wolną chwilę- siadać i konstruować dla nas te cudne,lekkie,wesołe często ale i pełne treści i uczucia-ciekawe historyjki,żeby potem przy sposobności wrzucić je w internet.I te zdjęcia, na bieżąco, coś nie do przecenienia...Dzięki Ci Oluń za to wszystko.Tylko żal,że ten blog naprawdę już się skończył. a...Jesteśmy bardzo dumni z Was wszystkich! (wiedzieliśmy,że mamy odważną córkę ale nie że aż tak...):-))))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma rady! Musicie znów gdzieś płynąć/ lecieć/ wspiąć się/ zanurkować... bo nudno będzie w tym internecie bez Twoich wpisów :)
    Gratulujemy, że przeżyliście!
    Jaskółki :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jako wierna czytelniczka dziękuję za materiały do czytania. Jak połączyłam sobie relacje Twoje i Kaczki - wychodził mi niemal obraz 3D Waszych przygód! Jako mama już całkiem wyrośnietych zeglarskich dzieci (Kaczka jest ta młodsza) gratuluję odwagi i konsekwentnej realizacji. Nasze przygody z dziećmi pod żaglami odbywały się na mniejszych i bliższych akwenach, ale za to bez pampersów jeszcze! Niech maluchy rosną szybko i zdrowo. Życzę Wam wielu przygód i liczę na relacje. Mama Kaczuchy

    OdpowiedzUsuń
  4. Podpisuję się pod podziękowaniami Mamy Kaczki. Dzięki za fajne, ciekawe teksty i zdjęcia. Trzymałem za Waszą rodzinkę cały czas kciuki. Pozdrawiam serdecznie!
    Michał
    P.S. Opis mieszkania po powrocie - rewelacyjny, zaśmiewałem się na głos jak czytałem :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. A ja dziękuję za gorące i radosne posty z ostatnich miesięcy, świetny blog! Michpiet

    OdpowiedzUsuń
  6. te Matka nie rób z Pandy Pumy bo opublikuję twoje tajne zdjęcia z wczasów w prlowskim domu wczasowym Promyk :) Ty już wiesz które :) dziękuję za szystko, buuuuziaki z Kolumbii, przemy na South :) do zoba w Gdy :) Cze O!

    Panda & Buba

    OdpowiedzUsuń
  7. Piękne! To ja w odwecie dziękuję za kartkę, która dzielnie wisi nad koją, za spadkowe gifty, za utwierdzenie mnie w przekonaniu, że do opieki nad dziećmi się nie nadaję ;) (mimo, że ostatecznie oba ciepłe były). Dotarliśmy do Horty, jest zimno, mokro i paskudnie - ciężko uwierzyć, że trzy tygodnie temu były Karaiby. Czyli taka mała rozgrzewka przed Polską. Ściskam gorąco moich nieodłącznych towarzyszy posiłków! (może i mam teraz całą miskę Philadelphii dla siebie, ale jakoś tak smutno samej jeść spóźnione posiłki)

    OdpowiedzUsuń
  8. Jako, ze juz na poczatku pisalam, ze pomysl mnie nie dziwi, nie dziwi mnie tez ze wrociliscie cali i zdrowi i ciesze sie z tego bardzo! :)) Trzymam kciuki za kolejne wyprawy!!

    OdpowiedzUsuń
  9. Aaaa no i hmmm pragne przypomniec o potrzebie opublikowania bloga w formie ksiazkowej... :))

    OdpowiedzUsuń