środa, 31 października 2012

To dopiero początek

Zaczęliśmy się troszkę pakować...



...także, gdyby ktoś się do nas wybierał, to z własnym krzesłem.

Ładowarka przyszła przedwczoraj!

...więc wzięliśmy aparat na spacer. Wzięliśmy też rower, żeby się jeszcze nacieszyć, bo najprawdopodobniej nie płynie z nami na wycieczkę, i jeździliśmy po śniegu, bo też najprawdopodobniej nie będzie go na wycieczce... I zdjęcia mamy takie:


i takie:
 Jak już powszechnie wiadomo, nie spodziewaliśmy się śniegu przed wyjazdem, więc butów zimowych dla Rycha nie zaplanowaliśmy (zresztą głównie po to płyniemy na te Karaiby, żeby tego wydatku w tym roku nie mieć, bo VAT na obuwie dziecięce podnieśli). Kozaczków do zdjęć i nie tylko użyczyła zatem Zosia Szymańska, ratując tem samem naszą reputację jako rodziców, bo jak już nas ludzie mają brać na języki, to wolę, żeby gadali, że dziecko w "homoseksualnych" butach  chodzi (cytat z Męża - Mistrza Błyskotliwego Komentarza) niż, że na ten śnieg bidactwo w tenisówkach puszczają, a sami to w kozaczkach). A to, co zrobiło się na przednim kole to "bałuwan".

I jeszcze portretówa:



piątek, 26 października 2012

Wymiana?

Ogłoszenie dla mieszkańców Pabianic i okolic

Wymienię na okres najbliższych trzech miesięcy torbę podróżną na inną torbę podróżną. Torba ma wymiary: 30x40x60 cm, jest porządna, sztywna, z rączką i na kółkach. Niestety ma też wady: jest sztywna, z rączką i na kółkach. Czyli się nie składa, a my potrzebujemy składanej, która po rozpakowaniu pozwoli o sobie zapomnieć i cierpliwie poczeka w jaskółce czy w szafie na podróż powrotną. Jeśli chodzi o wymiary, to najlepiej JAK NAJWIĘKSZA. Czy ktoś dysponuje?
Jak już wspomniałam, w zastaw oddajemy swoją. Porządną..., sztywną...,z rączką.... 

czwartek, 25 października 2012

Kurs

Dzisiaj byłam z Kurduplami u Pani Doktor po błogosławieństwo. Znaczy po recepty. Wyjaśniłam, że Karaiby, że statek, że 3 miesiące i że nie wiem, jakie powinnam mieć ze sobą lekarstwa dla dzieci, bo apteczka dla dorosłych podobno wyposażona świetnie i że będzie lekarz (ale też taki dla dorosłych). Ponieważ „interniści boją się dzieci”, jak to ustaliłyśmy z Panią Pielęgniarką i Panią Doktor, przystąpiłyśmy do Przyspieszonego Kursu Medycyny Dla Matek-Wariatek Zabierających Dzieci W Warunki, W Których Na Pewno Się Odwodnią (Według Niektórych), czyli PKMDM-WZDWWWKNPSO(WN), zwanego dalej PKMDM-WZDWWWKNPSO(WN).
Lekcja I: „W razie wymiotów...”
Lekcja II: „W razie wymiotów i biegunki...”
Lekcja III: „Przy infekcjach dróg oddechowych...”
Lekcja IV: „Przy infekcjach dróg oddechowych z wysoką gorączką...”
Pani Doktor stopniowo się rozkręcała:
Lekcja V: „Przy wysokiej gorączce z wymiotami, katarem i kaszlem...”
Lekcja VI: „Zapalenie dróg moczowych...”
Lekcja VII: „Zapalenie oskrzeli, zapalenie płuc”
Lekcja VIII: „Przeciwdrgawkowe przy BARDZO wysokiej gorączce...”
Tutaj minka mi nieco zrzedła i zaczęłam się zastanawiać, kto mógłby mi wypisać lewe zwolnienie z lekcji IX, bo już słyszałam w głowie: „Gangrena”, „Dżuma”, „Trzecia ręka”, „Dwie trzecie ręce”.... No, ale w końcu sama chciałam. PKMDM-WZDWWWKNPSO(WN) to PKMDM-WZDWWWKNPSO(WN)... Na szczęście kartki i czas wizyty się kończyły, więc Prowadząca zaczęła powoli hamować i przeszła do czopków na ząbkowanie. Zważyłyśmy dzieci (13,5 i 7,5), Pani Doktor obliczyła dawki i wręczyła mi plik notatek i recept, których spróbuję nie zgubić (nie wiem tylko, co Jagienka później przeżuwała cichaczem pod kanapą; ale może listę Bardzo Pilnych Spraw do załatwienia przed wyjazdem). Na koniec jeszcze obie Panie wyraziły nadzieję, że żaden z tych leków się nie przyda i zaprosiły w lutym, żeby „powiedzieć, jak było”.
No. I to rozumiem! :)



wtorek, 23 października 2012

Jak nie pisała, to nie pisała...

... a jak Mąż magisterkie skończył, to czasu na bloga jakoś przybyło :)

Chciałam tylko nadmienić, dla tych, którzy nie wiedzą, że w czasie naszej bytności na "Chopinie" będą tam również licealiści z "Niebieskiej Szkoły" i ich nauczyciele, którzy będą próbowali bawić się tam w "normalne lekcje". A w wolnym czasie Ciocia Ola będzie ich zabawiać grami integracyjnymi i szantowaniem przy gitarze (coś nowego, hehe... :)). Także trzeba będzie przypomnieć sobie trochę szantowy repertuar - od jutra koniec z Trójką, zaczynamy erę Ryczących Dwudziestek!

A póki co piosenka od Jagienki dla Rysia:


Jeszcze bez zdjęć... ale już niedługo!

Ale dostałam trafione prezenty urodzinowe w tym roku! Wszystkie się wkrótce przydadzą i prawie każda ma akcent karaibski, no bo tak:
- od Męża książka „Cień wiatru” - chętnie przeczytam jeszcze raz. „Wiatru”, zauważcie :)
- od Mężowej Mamy – pasek ze śmiesznymi koralikami, taki trochę jak spod palmy :)
- od Przyszłej Chrzestnej Mojej Córki, czyli po prostu naszej Agnieszki – koraliki gorące, że hej! :)
- od mojej Mamy – książka „Wałkowanie Ameryki” Wałkuskiego (jak by nie było będziemy bliżej Ameryki niż kiedykolwiek. No może nie licząc momentów, kiedy zażeramy się frytami z keczupem), chusta piękna i masa krzyżówek – a jeszcze dziś rozglądałam się w kiosku za „Rewią rozrywki” pod tym kątem.
Dziękuję, wszystko zję!
Ten 21 to wprawdzie wczoraj był, ale korzystając z okazji zamieszczę pozdrowienia dla dwóch Ul, naszych dobrych duchów w czasie przygotowań do tej wyprawy i nie tylko, które miewają imieniny w dniu moich urodzin: Ulo! Dzięki za pomysł z blogiem (taaaak, to ona :)) i trzymaj się mocno każdej liny! Urszulo! Dzięki za baje, entuzjazm i do zobaczenia na lotnisku! :)

W najbliższym dniach spodziewam się kuriera z naszą nową ładowarką do aparatu (jak tylko przyjdzie, znajdziemy starą). Rysiek jest teraz rozbrajający, a Jagnię coraz bardziej urocze, a my nie mamy możliwości uwiecznienia tego w żaden sposób, bo ładowarka w drodze, mój aparat w telefonie w ogóle już nie reaguje na klikanie w ten przycisk od robienia zdjęć, a Adrianowi się zbuntowała karta pamięci w jego telefonie, więc też niczego nim nie zdejmie. Się uwzięło. Ale niech no tylko naładuję aparat! Blog zakwitnie! Zrobimy też zdjęcia Babciom i Dziadkom i je ze sobą weźmiemy, żeby się dzieci w lutym z krzykiem nie rzuciły do ucieczki na widok jakichś Państwa wyciągających do nich ręce z szerokim uśmiechem. Okrutne, ale w końcu 3 miechy to dla Rycha jakaś 1/10, a dla Jagienki – 1/3 życia. Dużo.

Ufffff.... jak gorąco!

...nam będzie na tej Martynice. W Pabianicach wprawdzie mokro, ale też mi temperatura już powoli skacze, zwłaszcza jak odpowiadam na pytania, kiedy wyjeżdżamy i uświadamiam sobie, że za półtora tygodnia. O kurde, teraz dodatkowo zobaczyłam to na piśmie. Dobiję się jeszcze i przeliczę sobie na dni. Wyszło mi DZIESIĘĆ. Nie żeby coś, ale trochę mało. Właściwie to chyba nie bardzo do mnie dociera, że płyniemy. I że te palmy, te banany, ci Murzyni i my tam w tym wszystkim. Jak dobrze pójdzie. Bo pewnie zapomnimy biletów na samolot, spóźnimy się na niego, nie weźmiemy paszportów albo coś - takie róże myśli zaczynają mnie prześladować, a potem przychodzą uspokajacze: biletów i tak się teraz nie ma fizycznie, tylko komputer na lotnisku wszystko wie; jak się spóźnimy, to przecież lecimy z kilkudniowym wyprzedzeniem, więc z bólem kieszeni, ale jednak „pojedziemy następnym”; Adrian będzie pamiętał o paszportach. Więc CO się wydarzy??? Na pewno nie wsiądziemy tak po prostu i nie polecimy, a potem nie wejdziemy po trapie i nie popłyniemy. Aaaaaaaaa, już wiem. Koniec świata. Ma być jakoś w tym roku.

Ale zanim to nastąpi, to jeszcze sporo wrażeń nas tu czeka, np. chrzciny Jagnięciny za tydzień, żeby jej tam jakieś pogańskie diabły nie tkły. Wiem, wiem – dziecko się urodziło ponad pół roku temu, po drodze było piękne lato i mnóstwo idealnych okazji, żeby zrobić śliczne, łatwe i przyjemne chrzciny. Ale my wolimy zrobić to przy śniegu z deszczem (o Mateńko, jaki piękny płaszczyk jej chrzestna kupiła! :D), na cztery dni przed wyjazdem, żeby się wychodząc w przedpokoju zabić o spakowaną torbę (ta...już nas widzę spakowanych na cztery dni przed). Także tak to u nas wygląda mniej więcej. Coś mi się zdaje jednakowoż, że od jutra zacznę obwieszać mieszkanie kartkami typu „Paszporty są TUTAJ”, „Szczoteczki weź”, "Buty kupiła?", „Kropleeeeeee!” albo co gorsza: „Dzieci zaszczep!”, „Najpierw magisterka, potem zabawy”, „Coś śmierdzi... kaszka na piecu?”

Chyba zaczynam się denerwować.








PS.: Spoko, zaszczepiłam je przecież.


środa, 17 października 2012

Tu można śledzić naszą aktualną pozycję na mapie, gdyby kogoś to interesowało. "Fryderyk Chopin" to ta żółta szpilka, ale gdybyście chcieli do nas wpaść, to póki co zapraszamy jeszcze na Łaską w Pabianicach (51° 39,457' N 19° 19,185' E), bo na razie pozycja "Chopina" nie pokrywa się z naszą...

niedziela, 14 października 2012

Wreszcie znalazłam, gdzie się robi tytuł! :)

Wyobraźcie sobie to: jest 1 w nocy. Dzwoni budzik na lekarstwo dla Kurdupla. Kurdupel dostaje lekarstwo, ale przy tym głośno się buntuje, więc budzi się Niemowlak. No i się zaczyna: Kurdupel zasypia z powrotem, ale Niemowlak jest w szampańskim nastroju :) Mimo to ląduje w kołysce ze smoczkiem w mikropaszczy i jest bujany przez mamę leżącą w łóżku i próbującą jednocześni spać (różne rzeczy ludzie przez sen robią....). Po kilku chwilach z odgłosów i gwałtownych ruchów w kołysce wynika, że nic z tego nie będzie, ale mama się nie poddaje - wszystkiemu wierzy i we wszystkim pokłada nadzieję, jak każda mama. I teraz następuje scena kulminacyjna: na krawędzi kołyski pojawia się jedna łapka, potem druga, a następnie wyłania się mały tułów, zwieńczony włochatą głową. Postać, oparta na szeroko rozstawionych, wyprostowanych rękach, wygląda jak Obama przy mównicy - ma nawet ten sam dobrotliwy, ale pewny siebie uśmiech Ojca Narodu. Tylko trochę bielsza jest (chociaż w tym półmroku to i tak wszystkie koty szare...). Pozycja zwycięzcy, szybki ogląd sytuacji - bystre oczy dostrzegają mamę, powstrzymującą już śmiech i natychmiast w sercu budzi się gwałtowna chęć pomocy bliźnim: mała pupa, do spółki z nibynóżkami i rękami-serdelkami, kołysząc radośnie całym ciałem w przód i w tył wprawia kołyskę w ruch, a na twarzy pojawia się wyraz, mówiący: "Śpi, śpij, Mamo. Ja pobujam!". Oto nasza Córka :)

Powyższa sytuacja tylko pozornie nie jest związana z tematem tego bloga. W rzeczywistości nasuwa liczne przemyślenia - po pierwsze tej nocy Nasza Dorosła Córka będzie już spała w łóżeczku, nie w kołysce, bo niżej :) A po drugie - KOJA. Mąż lnu nakupił, żeby górną koję obudować uniemożliwiając zawartości wypadnięcie. Starsza połowa zawartości jest już kumata na tyle, że nie będzie się na własne krótkie życie targać, ale młodsza jest jeszcze niekumata, za to silna i ruchliwa jak skurczybyczek. Stąd wnioski: Mocno, Mężu, len ten zeszyj! Sił nie szczędź przy przykręcaniu go do sufitu! O śrubę mocną zadbaj, a na ekspres/zamek/suwak załóż kłódkę. Porządną, bo zębów jeszcze nie ma, ale nie znasz dnia ani godziny... 

niedziela, 7 października 2012

Pakowania ciąg dalszy.
Adrianicho właśnie wiezie do Szczecina setki kapsułek dzieciowych witamin, maści, syropki, butelkie, miseczkie, kombinezonik, sratatata.... - w sumie dwa pudełka i torbę takich drobiazgów. Boi się, że nas wyrzucą z tego statku zanim zdążymy na niego wsiąść, widząc kolejne nasze toboły. A jeszcze nie wiedzą, że kurier dostarczy krzesełko, wanienkę i szelki...
W ogóle sporo jeszcze nie wiedzą - nie widzieli np. Jagienki podczas posiłku, hehe... :)

Nie słyszeli też nigdy pytania "Dlaczego?" w takich ilościach, w jakich potrafi je zadać Rysiek... "Niebieska szkoła" życia to będzie! :)

A na razie chorujemy - postanowiliśmy zająć się tym teraz, żeby nie zawracać sobie głowy takimi rzeczami przed samym wyjazdem, ale żeby jednak swoje jesienne przeziębienie grzecznie zaliczyć. Zakliczyć.

Powoli zaczynamy też przeglądać przewodnik po Karaibach, który dostaliśmy tydzień temu od znajomych mojej Mamy. Wciąż nie mieści mi się w głowie, że nie wpadłam na to sama! I że oni wpadli - dzięki! :) W końcu płyniemy tam nie tylko po to, żeby walczyć o przetrwanie, ale też po to, żeby zwyczajnie... POZWIEDZAĆ :) Taki banał.

Bardzo dziękujemy za oferty pomocy przy szukaniu krzesełek, wanienek, ładowarek. Fajnie czuć, że razem z nami przygotowujecie się do wyjazdu :) A może ktoś ma dostęp i może nam pożyczyć/przegrać/tanio sprzedać BAJE na DVD? My mamy jedną płytę z "Kulką i Julką", którą znamy już na pamięć, a dobrze mieć taki arsenał w pogotowiu... Szczególnie mile widziane filmy MĘSKIE, typu "Tomek i przyjaciele" czy "Bob budowniczy"... ale myślę, że i czymś bardziej różowym Rychu nie pogardzi...

Idę się leczyć!

wtorek, 2 października 2012

Kochani!
Jest 2 października. Za miesiąc wsiadamy do samolotu i zaczynamy naszą powietrzno-morską wyprawę, przez którą stopniowo tracimy znajomych ("Nie gadam z Wami!" było częstą reakcją na wieść, dokąd i na jak długo się wybieramy). Plan jest taki: 5 listopada wypływamy z Lizbony, potem na Maderę (w dół i w lewo), w dół na Kanary, w dół na Wyspy Zielonego Przylądka.... a potem to już w lewo. Bilety na samolot powrotny z Martyniki (chyba) mamy jakoś na początek lutego. Adrian wie dokładnie i to musi nam wystarczyć - jak zwykle on ogarnia plan ramowy i kwestie BHP (no może bez "H", bo to ja głównie myję te brudne ciałka :)), a ja - codzienność. Ufam, że naprawdę kupił te bilety :).
Naszym głównym środkiem transportu, mieszkaniem i polem bitwy w czasie tych trzech miesięcy będzie pokład "Fryderyka Chopina". Dla 75% naszej czteroosobowej rodziny nie jest to środowisko naturalne (pozostałe 25% co parę tygodni babrze się w bebechach tego statku i zna go lepiej niż własne lądowe mieszkanie), dlatego przygotowania do nietypowych warunków trwają już od jakiegoś czasu. Zapasowe ubrania dla tych z nas, którzy jeszcze wyrastają ze swoich już są na statku, podobnie jak nietypowe dla rejsowego menu jedzenie (słoiczków, kaszek, mlek podobno koszyk z górką). Pracujemy nad turystycznym krzesełkiem do karmienia, składaną wanienką i paroma innymi drobiazgami, które "mogą się przydać", ale wolelibyśmy ich nie wieźć ze sobą samolotem.
Szelki i pasy ratunkowe w wersji mini to osobna para kaloszy. Kalosze też, ale tych akurat nie bierzemy.
Nakładka na kibel.
Po kilka czapek.
Pieluch - nie pytajcie ile.
Itd. ...
Ej, a może by zrobić tak jak zawsze: wziąć po bluzie, chustę i zobaczyć w trakcie? (Hihi...już widzę minę Mamy, kiedy to czyta :))
W każdym razie przygotowania, a przede wszystkim sam rejs w miarę możliwości chcę publikować tu właśnie. I w związku z tym rzecz bardzo ważna: GDZIE, DO DIASKA, JEST NASZA ŁADOWARKA DO APARATU?! Mamy miesiąc, by ją znaleźć.