...nam będzie na tej Martynice. W
Pabianicach wprawdzie mokro, ale też mi temperatura już powoli
skacze, zwłaszcza jak odpowiadam na pytania, kiedy wyjeżdżamy i
uświadamiam sobie, że za półtora tygodnia. O kurde, teraz
dodatkowo zobaczyłam to na piśmie. Dobiję się jeszcze i przeliczę
sobie na dni. Wyszło mi DZIESIĘĆ. Nie żeby coś, ale trochę
mało. Właściwie to chyba nie bardzo do mnie dociera, że płyniemy.
I że te palmy, te banany, ci Murzyni i my tam w tym wszystkim. Jak
dobrze pójdzie. Bo pewnie zapomnimy biletów na samolot, spóźnimy
się na niego, nie weźmiemy paszportów albo coś - takie róże
myśli zaczynają mnie prześladować, a potem przychodzą
uspokajacze: biletów i tak się teraz nie ma fizycznie, tylko
komputer na lotnisku wszystko wie; jak się spóźnimy, to przecież
lecimy z kilkudniowym wyprzedzeniem, więc z bólem kieszeni, ale
jednak „pojedziemy następnym”; Adrian będzie pamiętał o
paszportach. Więc CO się wydarzy??? Na pewno nie wsiądziemy tak po
prostu i nie polecimy, a potem nie wejdziemy po trapie i nie
popłyniemy. Aaaaaaaaa, już wiem. Koniec świata. Ma być jakoś w
tym roku.
Ale zanim to nastąpi, to jeszcze sporo wrażeń nas tu czeka, np. chrzciny Jagnięciny za tydzień, żeby jej tam jakieś pogańskie diabły nie tkły. Wiem, wiem – dziecko się urodziło ponad pół roku temu, po drodze było piękne lato i mnóstwo idealnych okazji, żeby zrobić śliczne, łatwe i przyjemne chrzciny. Ale my wolimy zrobić to przy śniegu z deszczem (o Mateńko, jaki piękny płaszczyk jej chrzestna kupiła! :D), na cztery dni przed wyjazdem, żeby się wychodząc w przedpokoju zabić o spakowaną torbę (ta...już nas widzę spakowanych na cztery dni przed). Także tak to u nas wygląda mniej więcej. Coś mi się zdaje jednakowoż, że od jutra zacznę obwieszać mieszkanie kartkami typu „Paszporty są TUTAJ”, „Szczoteczki weź”, "Buty kupiła?", „Kropleeeeeee!” albo co gorsza: „Dzieci zaszczep!”, „Najpierw magisterka, potem zabawy”, „Coś śmierdzi... kaszka na piecu?”
Chyba zaczynam się denerwować.
Ale zanim to nastąpi, to jeszcze sporo wrażeń nas tu czeka, np. chrzciny Jagnięciny za tydzień, żeby jej tam jakieś pogańskie diabły nie tkły. Wiem, wiem – dziecko się urodziło ponad pół roku temu, po drodze było piękne lato i mnóstwo idealnych okazji, żeby zrobić śliczne, łatwe i przyjemne chrzciny. Ale my wolimy zrobić to przy śniegu z deszczem (o Mateńko, jaki piękny płaszczyk jej chrzestna kupiła! :D), na cztery dni przed wyjazdem, żeby się wychodząc w przedpokoju zabić o spakowaną torbę (ta...już nas widzę spakowanych na cztery dni przed). Także tak to u nas wygląda mniej więcej. Coś mi się zdaje jednakowoż, że od jutra zacznę obwieszać mieszkanie kartkami typu „Paszporty są TUTAJ”, „Szczoteczki weź”, "Buty kupiła?", „Kropleeeeeee!” albo co gorsza: „Dzieci zaszczep!”, „Najpierw magisterka, potem zabawy”, „Coś śmierdzi... kaszka na piecu?”
Chyba zaczynam się denerwować.
PS.: Spoko, zaszczepiłam je przecież.
uff...
OdpowiedzUsuń