środa, 5 grudnia 2012

3 XII

Dotarliśmy dziś wreszcie na Wyspy Zielonego Przylądka i zatrzymaliśmy się w Mindelo, choć nie bez przeszkód: miejsce przy kei mieliśmy wprawdzie zarezerwowane, ale gdy byliśmy już w główkach portu, okazało się, że... nikt się nas tu nie spodziewa i miejsca nie ma. Wysłaliśmy więc pontonem na ląd silny komitet przekonujący w postaci Skwary i Gosi (wprawdzie Buba, El Grande i Bosman ze względu na swoje gabaryty byliby pewnie bardziej przekonujący, zależało nam jednak mimo wszystko na dyplomacji), a sami kręciliśmy kółka u wejścia do portu, czekając na decyzję (na kotwicę za bardzo wiało). Jak się do tego doda wcześniejsze kilkugodzinne stanie w dryfie nad ranem paręnaście mil dalej, w oczekiwaniu aż port zacznie pracę, to były to trochę męki Tantala, ale wreszcie udało się zacumować przy „murzyńskiej ziemi”. Wcześniej zostaliśmy odpowiednio przygotowani na to, co może nas na tych wyspach spotkać. Mianowicie w klasie odbyło się wystąpienie, na którym Ania od geografii, a potem Kapitan Senior i Gosia, którzy już w takich miejscach bywali, opowiadali nam o specyfice tego kraju. Przy czym najpierw Ania starała się nas przekonać, że tu też mieszkają ludzie, którzy w miarę normalnie żyją i nie trzeba się ich bać, a potem Kapitan i Gosia przekonywali, że to jednak raczej pół-ludzie i dzikusy, od których należy się opędzać, bo się rzucą na statek i na nas. Już widziałam nasze dzieci porwane przez Murzyna z dzidą dla okupu. Jednak po tym, jak nas przywitano i oprowadzono po tutejszym okręcie wojennym, a potem jeszcze pozwolono skorzystać z pomocy swojego elektryka, sądzę, że prawda leży raczej bliżej wersji Ani. Ale na razie nie wychodziliśmy jeszcze z portu, więc przekonamy się jutro, jak sprawa wygląda.


Wieczorem sporą część załogi ogarnął szał aktywności: wybujani na tych falach, zamknięci przez ostatnich kilka dni na statku, żądni byliśmy działań, które nie są możliwe przy dużych przechyłach. Na przykład...fryzjerstwo! Skwara dorwał maszynkę do golenia, a zaraz potem Rycha i w ten sposób obaj mają na głowach malownicze irokezy (dołączyli tym samym do Bandy Buby, który obciął tak już wcześniej siebie i Pandę). Teraz Rysio chodzi i mówi, że „jest przystojniakiem jak Buba” :). Troszkę tylko na początku ubolewałam, że nie zapytałam, na jaką długość Skwara ma ustawioną tę maszynkę, bo 3 mm to niewiele, ale nie jest źle. W tropikach jesteśmy, chłodniej mu będzie!


Tymczasem w naszej kabinie po cichutku, dyskretnie, przy stłumionym świetle duża postać pochylała się z nożyczkami nad malutką postacią, starając się obciąć jej grzywkę, nie zakłócając błogiego snu. Wystąpiły: w roli dużej postaci – Kaczka, w roli małej postaci – Jagienka. Efekt w pełnej krasie obejrzymy jutro, jak mała postać się spionizuje, ale na leżąco wygląda to nieźle :)


 Po tym wszystkim ostrzyc dał się jeszcze Adrian i aż mi głupio tak teraz, że jako jedyna w rodzinie jestem po staremu zarośnięta. Taka... czarna owca. Ja jednak swoją potrzebę działań lądowych zaspokoiłam inaczej, poniekąd zawodowo :) Mianowicie obstawiałam tyczkę na planie filmu kręconego przez naszych uczniów w ramach warsztatów filmowych. Pięć lat się studiowało reżyserię dźwięku i ani razu nie chciało się ruszyć na plan, a potem pierdziachnęło się to wszystko i popłynęło sobie na rejs, a tu proszę: plan przyszedł do mnie. O „telewizorach” wspominałam na razie tylko, że są, więc kapkę się rozwinę (chociaż i tak już pewnie wszystko wiecie z bloga Kaczki :)). Mamy na pokładzie troje filmowców, nazywanych pieszczotliwie „Telewizorami”, na co na początku nieco się burzyli, że nie są z telewizji, tylko z festiwalu filmowego, ale teraz już przywykli i nawet sami o sobie tak mówią. Mamy więc Kasię Telewizor, Maćka Telewizora i Jędrka „Hendrzeha” Telewizora. Kasia jest organizatorem produkcji, Maciek – operatorem, a Hendrzeh – reżyserem filmu dokumentalnego o „Niebieskiej Szkole”, który tu kręcą, a w sierpniu zamierzają pokazać na swoim festiwalu „Transatlantyk” w Poznaniu (myślę, że ze względu na nazwę festiwalu trafili w sedno z tym naszym rejsem :)). Telewizory obserwują wszystko i uczestniczą w życiu załogi, jednocześnie je filmując. W związku z tym, że mają wyczulony zmysł obserwacji i ciągle kręcą się wszędzie, oni najlepiej znają wszystkich członków załogi i najlepiej orientują się w relacjach panujących na statku. Na początku byli rozbawieni i zdziwieni tym dziwnym światem, jaki tu zastali, bo przeglądając swoje materiały widzieli sceny skrajnie zróżnicowane: od jakichś dziwnych rozmów członków załogi gdzieś wysoko na rejach, przez lekcje szkolne i masowe uprawianie na pokładzie ćwiczeń gimnastycznych (wirus SKS-ów szybko się rozniósł) aż po kojec z bobasem rozstawiony na rufie. Faktycznie trochę to wszystko absurdalne :). Ale teraz, po miesiącu, mam wrażenie, że niewiele już byłoby w stanie ich zdziwić :)
Żeby jednak uczniowie też coś mieli z ich obecności tutaj (nie licząc wystąpienia potem na dużym ekranie), Telewizory uczą ich robić film. Scenariusz już jest (tak samo zakręcony jak jego autorzy), role przydzielone, sprzęt rozdany – profeska. A Skwara w roli pirata – niezastąpiony! Spójrzcie zresztą sami:



1 komentarz:

  1. Macie tam tyyyle słońca... :)
    U nas (przynajmniej dla mnie) nastał czas ciemności...
    Rano jak jadę do pracy jeszcze nie zdąży słońce wzejść. W pracy oglądam czasem słońce przez okno (jeśli mogę sobie pozwolić na komfort odwrócenia się tyłem do drzwi - co nie zawsze się udaje) - albo i nie, a potem jak wychodzę z pracy to jest już ciemna noc :(

    Tak mi przyszło do głowy... a macie jakąś choinkę na Chopinie? (znając Adriana na pewno jakaś jest!)

    OdpowiedzUsuń