Wczoraj, pierwszego dnia Świąt,
pobudkę zarządzono dwie godziny później. Tak, Jagienko, dwie
godziny później, a nie godzinę wcześniej, jak Ci się wydawało.
Dzięki pomyłce Jagienki jednak wylegliśmy na pokład jeszcze przed
siódmą i ujrzeliśmy wytęskniony ląd. Wyglądał jak Irlandia...
ale zbyt mocno wierzę w umiejętności nawigacyjne załogi, żeby
dać się nabrać. Adrian porobił zdjęcia mnie i Jagience jeszcze w
piżamach:
Pierwszymi Karaibami, jakie
zobaczyliśmy, były tzw. Wyspy Święte, czy też Wyspy Świętych,
czyli Les Saintes. Stanęliśmy na kotwicy i Karol zawiózł nas
pontonem do miłej kei, a parę kroków od niej zobaczyliśmy inny
świat! Wyobraźcie to sobie: jest 25 grudnia, a Wy idziecie sobie
nadmorską uliczką ubrani jak najcieniej, przy której stoją bary,
domki z werandami i stoiska z letnimi ubraniami, tuż przy ulicy
facet właśnie przekłada mięso na grillu, prawdziwy lokales w
dredach gada z lokalesem bez dredów, a pani sprzedająca lody
zaczyna rozmowę od „Merry Christmas”. Komedia :) I jeszcze ta
muzyczka – takie prawdziwe calypso, przy którym aż bioderka
chodzą :)
Ale choinka była!
Ale choinka była!
Zdjęcie z serii: "A Ty co robiłeś pierwszego dnia Świąt?" |
Po lodach, jak każe bożonarodzeniowa
tradycja, wybraliśmy się na plażę. Po drodze szukaliśmy kokosów,
bo Adrian się strasznie napalił, żeby sobie jakiegoś znaleźć i
rozbić. Wciągnął w to szaleństwo również mnie i Ryśka i
wkrótce wszyscy machaliśmy dużymi łupinami w kształcie piłki do
rugby, żeby sprawdzić, czy chlupią. Bo kokos to nie jest taka
prosta sprawa! Ta brązowa skorupa, którą wszyscy znamy, to
odpowiednik tej twardej łupiny w orzechu włoskim. Ona natomiast,
analogicznie do orzecha włoskiego, ukryta jest w jeszcze jednej
grubej skórce, najpierw zielonej, a potem pomarańczowiejącej. Taki
kokos jak spadnie z palmy rosnącej blisko wody, jest porywany przez
fale i dryfuje sobie po morzu, wypuszczając korzonki. Prędzej czy
później fala wyrzuca go na brzeg w jakimś innym miejscu i nasz
kokos, bogatszy w korzonki i nowe doświadczenia, dochodzi do
wniosku, że od dziś tu będzie jego nowy dom i kiełkuje sobie na
piasku, wypuszczając pęda, z którego wkrótce wyrasta palma. W
czasie naszego kokosowego śledztwa spotkaliśmy kokosy w rozmaitych
stadiach rozwoju: od palm przez łupiny całkiem suche i puste w
środku, do świeżutkich sadzoneczek oraz okazów z kiełkami, które
się nie przyjęły. Staraliśmy się spośród nich wybrać te
nieliczne, które zachęcająco chlupały i były ciężkie. Niestety
twarde są cholery jak kamienie, więc bez ostrego narzędzia nie
mogliśmy się do nich dobrać, chociaż z całych sił waliliśmy
nimi o chodnik (zresztą tu w ogóle „bez maczety ani rusz”, jak
to ciągle powtarza mój Mąż). Musieliśmy więc zabierać
wszystkie ze sobą. Na szczęście byliśmy z wózkiem! Gdy
zbliżaliśmy się do plaży, zerwał się wiatr i zbierało się na
deszcz, co nas bardzo ucieszyło, bo było strasznie gorąco.
Początkowo zamierzaliśmy się nawet przed nim nie chować, żeby
nas trochę ochłodziło, ale w końcu schroniliśmy się pod jakieś
drzewo (i to nie palmę!) i zabraliśmy za pierogi z Wigilii, które
wzięliśmy ze sobą. Deszcz jednak nie był ani tak ciepły ani tak
krótkotrwały, jak się spodziewaliśmy, wkrótce więc
postanowiliśmy pójść sobie spod tego drzewa, skoro i tak byliśmy
już mokrzy i spróbować dojść do knajpy. Jagienka w wózku,
nierozumiejąca zupełnie o co chodzi, bo przecież jest sucho, ja i
Rysiek nakryci ręcznikiem, a Adrian przeciwnie – bez koszulki,
ruszyliśmy w drogę w strugach deszczu z naszymi pierogami, kokosami
i plecakiem. Oto obraz europejskiego turysty na Wyspach Świętych w
Boże Narodzenie:
A to Jagienka ze współpasażerami:
ubraniami Adriana. Niespecjalnie jej przeszkadzały.
W ogóle uważam naszą córkę za
najdzielniejszego człowieka na świecie. Piszę to dzień później,
kiedy jesteśmy już na Gwadelupie i zaliczyliśmy m.in. upalny
spacer po mieście i targu owocowym oraz strasznie duszny las
tropikalny i stwierdzam, że tej dziewczynce absolutnie nic nie
przeszkadza: czy leje się po niej deszcz czy pot, nawet nie
miauknie, tylko siedzi sobie zadowolona w wózku, chuście lub na
rękach i zaciesza do każdego, kto na nią spojrzy. Czy jedzie z
muszlą czy z kokosem, zawsze spokojna i cierpliwa. Też bym chciała
taka być! A muszle tu galante, o takie:
Adrian mówi, że moja mina, kiedy
zobaczyłam go zbliżającego się z czymś takim w ręce („Znalazłem
muszelkę!”) będzie jego najlepszym wspomnieniem z dzisiejszego
dnia.
Resztę deszczu przeczekaliśmy pijąc
soki i drina kokosowego w knajpce, z której widok był o taki:
W czasie deszczu |
Po deszczu.
Znajdź różnice.
|
Spotkaliśmy tam znajomych z załogi:
Anię, Doktora i Marka-Dyrektora, z którymi ruszyliśmy na
poszukiwania kolejnej plaży. Była strasznie daleko i pod górę,
więc przy trzecim drogowskazie postanowiliśmy skorzystać z plaży
alternatywnej przy jakimś hoteliku. Był tam drewniany pomościk,
trawa z rolki i kawałek piasku. Na tym kawałku dna, na którym
leżały kamienie, chłopaki dostrzegli jeżowca, więc omijając go
szerokim łukiem poszli się kąpać, a ja z dzieciakami taplałam
się przy brzegu.
Bosman jak zobaczył Chopina z odległości, to był zadowolony, że nie sklarował żagli "na portowo" :) |
Potem muszle, droga powrotna do pontonu i powrót
na statek, a tam wieczorna kokosowa uczta! Dwa czy trzy z naszych
kokosów okazały się pełne i o ile mleko było takie sobie, to „to
białe” - PYCHA! Jak kiedyś jadłam kokosa w Polsce, to smakował
tak sobie, a te pożeraliśmy całymi kawałami i były cudowne.
Skwara, patrząc jak Adrian i Buba w asyście kilku podobnie jak my
napalonych na kokosy uczniów łupią je toporkiem z P-Pożki,
powiedział, że „szał kokosowy jest nieodłącznym elementem
pierwszej wizyty na Karaibach”. Podobno na Dominice kokosy
powszednieją, bo walają się pod nogami w wielkiej ilości, jak
tylko zejdzie się ze statku. Ach! W takim razie nie mogę się
doczekać Dominiki! Tam to już naprawdę bez maczety ani rusz!
Trzy wiewióry z kokosami |
rozumiem, ze tu po prostu zbieracie zamówienia na kokosy ? :)
OdpowiedzUsuńMacie na ostatnim zdjęciu absolutnie bezcenne miny!
OdpowiedzUsuńWszyscy! :D
No i foto-piżama też niczego sobie...
Dziewczyny z włosami rozwianymi...
Do Jagienki nie da się nie uśmiechać!
Wo, wyglądasz pięknie na zdjęciu z Jagną. Tak spokojnie i niewzruszenie jak Wasza Córka :) Tak błogo!
OdpowiedzUsuńpozdrawiamy z Kentucky!
wróble