czwartek, 27 grudnia 2012

Wyspa Święta



Wczoraj, pierwszego dnia Świąt, pobudkę zarządzono dwie godziny później. Tak, Jagienko, dwie godziny później, a nie godzinę wcześniej, jak Ci się wydawało. Dzięki pomyłce Jagienki jednak wylegliśmy na pokład jeszcze przed siódmą i ujrzeliśmy wytęskniony ląd. Wyglądał jak Irlandia... ale zbyt mocno wierzę w umiejętności nawigacyjne załogi, żeby dać się nabrać. Adrian porobił zdjęcia mnie i Jagience jeszcze w piżamach:






Pierwszymi Karaibami, jakie zobaczyliśmy, były tzw. Wyspy Święte, czy też Wyspy Świętych, czyli Les Saintes. Stanęliśmy na kotwicy i Karol zawiózł nas pontonem do miłej kei, a parę kroków od niej zobaczyliśmy inny świat! Wyobraźcie to sobie: jest 25 grudnia, a Wy idziecie sobie nadmorską uliczką ubrani jak najcieniej, przy której stoją bary, domki z werandami i stoiska z letnimi ubraniami, tuż przy ulicy facet właśnie przekłada mięso na grillu, prawdziwy lokales w dredach gada z lokalesem bez dredów, a pani sprzedająca lody zaczyna rozmowę od „Merry Christmas”. Komedia :) I jeszcze ta muzyczka – takie prawdziwe calypso, przy którym aż bioderka chodzą :)
Ale choinka była!

Zdjęcie z serii: "A Ty co robiłeś pierwszego dnia Świąt?"
 
Po lodach, jak każe bożonarodzeniowa tradycja, wybraliśmy się na plażę. Po drodze szukaliśmy kokosów, bo Adrian się strasznie napalił, żeby sobie jakiegoś znaleźć i rozbić. Wciągnął w to szaleństwo również mnie i Ryśka i wkrótce wszyscy machaliśmy dużymi łupinami w kształcie piłki do rugby, żeby sprawdzić, czy chlupią. Bo kokos to nie jest taka prosta sprawa! Ta brązowa skorupa, którą wszyscy znamy, to odpowiednik tej twardej łupiny w orzechu włoskim. Ona natomiast, analogicznie do orzecha włoskiego, ukryta jest w jeszcze jednej grubej skórce, najpierw zielonej, a potem pomarańczowiejącej. Taki kokos jak spadnie z palmy rosnącej blisko wody, jest porywany przez fale i dryfuje sobie po morzu, wypuszczając korzonki. Prędzej czy później fala wyrzuca go na brzeg w jakimś innym miejscu i nasz kokos, bogatszy w korzonki i nowe doświadczenia, dochodzi do wniosku, że od dziś tu będzie jego nowy dom i kiełkuje sobie na piasku, wypuszczając pęda, z którego wkrótce wyrasta palma. W czasie naszego kokosowego śledztwa spotkaliśmy kokosy w rozmaitych stadiach rozwoju: od palm przez łupiny całkiem suche i puste w środku, do świeżutkich sadzoneczek oraz okazów z kiełkami, które się nie przyjęły. Staraliśmy się spośród nich wybrać te nieliczne, które zachęcająco chlupały i były ciężkie. Niestety twarde są cholery jak kamienie, więc bez ostrego narzędzia nie mogliśmy się do nich dobrać, chociaż z całych sił waliliśmy nimi o chodnik (zresztą tu w ogóle „bez maczety ani rusz”, jak to ciągle powtarza mój Mąż). Musieliśmy więc zabierać wszystkie ze sobą. Na szczęście byliśmy z wózkiem! Gdy zbliżaliśmy się do plaży, zerwał się wiatr i zbierało się na deszcz, co nas bardzo ucieszyło, bo było strasznie gorąco. Początkowo zamierzaliśmy się nawet przed nim nie chować, żeby nas trochę ochłodziło, ale w końcu schroniliśmy się pod jakieś drzewo (i to nie palmę!) i zabraliśmy za pierogi z Wigilii, które wzięliśmy ze sobą. Deszcz jednak nie był ani tak ciepły ani tak krótkotrwały, jak się spodziewaliśmy, wkrótce więc postanowiliśmy pójść sobie spod tego drzewa, skoro i tak byliśmy już mokrzy i spróbować dojść do knajpy. Jagienka w wózku, nierozumiejąca zupełnie o co chodzi, bo przecież jest sucho, ja i Rysiek nakryci ręcznikiem, a Adrian przeciwnie – bez koszulki, ruszyliśmy w drogę w strugach deszczu z naszymi pierogami, kokosami i plecakiem. Oto obraz europejskiego turysty na Wyspach Świętych w Boże Narodzenie:






A to Jagienka ze współpasażerami: ubraniami Adriana. Niespecjalnie jej przeszkadzały.



 

W ogóle uważam naszą córkę za najdzielniejszego człowieka na świecie. Piszę to dzień później, kiedy jesteśmy już na Gwadelupie i zaliczyliśmy m.in. upalny spacer po mieście i targu owocowym oraz strasznie duszny las tropikalny i stwierdzam, że tej dziewczynce absolutnie nic nie przeszkadza: czy leje się po niej deszcz czy pot, nawet nie miauknie, tylko siedzi sobie zadowolona w wózku, chuście lub na rękach i zaciesza do każdego, kto na nią spojrzy. Czy jedzie z muszlą czy z kokosem, zawsze spokojna i cierpliwa. Też bym chciała taka być! A muszle tu galante, o takie:






Adrian mówi, że moja mina, kiedy zobaczyłam go zbliżającego się z czymś takim w ręce („Znalazłem muszelkę!”) będzie jego najlepszym wspomnieniem z dzisiejszego dnia.
Resztę deszczu przeczekaliśmy pijąc soki i drina kokosowego w knajpce, z której widok był o taki:

W czasie deszczu


Po deszczu.
Znajdź różnice.



Spotkaliśmy tam znajomych z załogi: Anię, Doktora i Marka-Dyrektora, z którymi ruszyliśmy na poszukiwania kolejnej plaży. Była strasznie daleko i pod górę, więc przy trzecim drogowskazie postanowiliśmy skorzystać z plaży alternatywnej przy jakimś hoteliku. Był tam drewniany pomościk, trawa z rolki i kawałek piasku. Na tym kawałku dna, na którym leżały kamienie, chłopaki dostrzegli jeżowca, więc omijając go szerokim łukiem poszli się kąpać, a ja z dzieciakami taplałam się przy brzegu.

Bosman jak zobaczył Chopina z odległości, to był zadowolony, że nie sklarował żagli "na portowo" :)
Potem muszle, droga powrotna do pontonu i powrót na statek, a tam wieczorna kokosowa uczta! Dwa czy trzy z naszych kokosów okazały się pełne i o ile mleko było takie sobie, to „to białe” - PYCHA! Jak kiedyś jadłam kokosa w Polsce, to smakował tak sobie, a te pożeraliśmy całymi kawałami i były cudowne. Skwara, patrząc jak Adrian i Buba w asyście kilku podobnie jak my napalonych na kokosy uczniów łupią je toporkiem z P-Pożki, powiedział, że „szał kokosowy jest nieodłącznym elementem pierwszej wizyty na Karaibach”. Podobno na Dominice kokosy powszednieją, bo walają się pod nogami w wielkiej ilości, jak tylko zejdzie się ze statku. Ach! W takim razie nie mogę się doczekać Dominiki! Tam to już naprawdę bez maczety ani rusz!

Trzy wiewióry z kokosami

3 komentarze:

  1. rozumiem, ze tu po prostu zbieracie zamówienia na kokosy ? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Macie na ostatnim zdjęciu absolutnie bezcenne miny!
    Wszyscy! :D
    No i foto-piżama też niczego sobie...
    Dziewczyny z włosami rozwianymi...
    Do Jagienki nie da się nie uśmiechać!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wo, wyglądasz pięknie na zdjęciu z Jagną. Tak spokojnie i niewzruszenie jak Wasza Córka :) Tak błogo!
    pozdrawiamy z Kentucky!
    wróble

    OdpowiedzUsuń