czwartek, 27 grudnia 2012

"Blue Christmas"

I po Wigilii.
Już od kilku dni panowała na statku swoista przedświąteczna gorączka, objawiająca się głównie szałem prezentowym. Ja sama kilka razy siedziałam do późna w noc, szyjąc lalę dla Jagienki i poduszkę dla Adriana, a ponadto pisząc książeczkę dla Ani-polonistki, którą wylosowaliśmy. Poza tym można też było co chwilę zobaczyć Klaudię ślęczącą nad figurkami z masy solnej (śliczności!), a im bliżej wieczerzy wigilijnej, tym bardziej uszczuplał się zapas starych map, będący praktycznie jedynym sensownym źródłem papieru pakowego (obserwując później prezenty pod choinką zauważyłam oprócz tych „mapowych” jeszcze opakowania białe (papier do drukarki), foliowe (poduszka dla Adriana nieźle się prezentowała w niebieskim worku na śmieci, naprawdę!), tekturowe (z odzysku po słodyczach) oraz jedno z folii aluminiowej, z dość pozbawionym ciepła podpisem MECHANIK (wyglądało to jak kawał kiełbasy krakowskiej!). 






każdym razie fantazja nasza nie znała granic – ludzie porobili dla siebie tak fajne prezenty! Uczniowie w większości dali wylosowanym przez siebie osobom rzeczy kupione na Kanarach czy Cabo Verde, ale reszta naprawdę poszalała twórczo! Panda wyspecjalizowała się w robieniu kolczyków ze zwiniętych spiralnie sznureczków i z zalaminowanych żywicą fragmentów....czego? Mapy! :) Krzysiek Mechanik dla Skwary wytoczył na tokarce wypasioną drewnianą fajkę, którą wkrótce po odpakowaniu testowano na rufie – podobno „zaje... mocna, ale to dobrze!” (Skwara), a sam Chief poczynił butekę na rum, owiniętą fantazyjnie czarną linką. Bosman dla swojej Oli ukręcił z liny i drutu lwa, Kaczka dla Grandego zrobiła z liny czapeczkę ochronną, żeby największy załogant nie nabijał sobie guzów w zejściówce, my z Adrianem oprócz prezentów dla dzieciaków, o których już pisałam i książeczki dla Ani („Mój Pamiętnik” autorstwa Anioła Stróża Ani G., czyli „książka o traumatycznych przeżyciach anioła, którego podopieczna wybrała się w rejs przez Atlantyk”), zrobiliśmy jeszcze kastaniety z muszli znalezionych w Ceucie dla Daniela i zakładkę do książki z wierszykiem dla Jędrka, który się napracował przy ilustracjach do książeczki dla Ryśka. Ja natomiast dostałam śliczny zestaw naczyń: kufelek i talerz oklejone...czym? Mapą! :) I zalaminowane na gładziutko. Prześliczne, przy okazji wrzucę zdjęcia.
Adrian paćkał się w żywicy cały wczorajszy dzień, ale wyszło super! W ogóle zaobserwowaliśmy wśród par w załodze stałej nagły brak czułości, a chwilami wręcz agresję na kilka dni przed Świętami. Mianowicie: gdy jedna osoba siedzi sobie cichutko w ustronnym miejscu i „coś tam dłubie” i podchodzi do niej druga, zostaje ona przywitana słowami: „Nie podchodź tu!” albo „Wyjdź!” albo „A Ty gdzie?!”. My z Adrianem umawialiśmy się na dyżury przy dzieciach, żeby drugie mogło robić prezent, zaznaczając, gdzie nie można się pojawiać, bo powstaje niespodzianka. A na koniec Rysiek i tak spalił mi numer, bo po tym, jak pomógł mi zapakować prezent dla Adriana pochwalił się tacie: „Tam jest Twoja poducha”. Zaufać dziecku...

Pierwsza prawdziwa lalka Jagienki



Oprócz prezentów powstawały też ozdoby świąteczne, uczniowie narobili łańcuchów i różnych wiszących śliczności, mnie udało się zapleść kilka gwiazdek z pasków papieru, a zielony maszcik od anteny w kształcie choinki dostał swój łańcuch, kłębki waty i wielką gwiazdę na czubek.
Kambuz od rana przejęli nauczyciele (Rychowi już się znudziło), którzy razem z Markiem nasmażyli ryb, nalepili pierogów (były najlepsze na świecie! A już na pewno na tej szerokości geograficznej :)) i napiekli ciast. Cały dzień był dziwnie zawieszony, bo tak naprawdę od rana czekało się na ten wieczór, a jak przyszło co do czego, to Rysiek prawie usnął przy kolacji a Jagienka tuż po. Młody jednak odżył, jak wzięliśmy go w cichsze i chłodniejsze miejsce i nakarmiliśmy kluchami z zupy i później dość długo jeszcze urzędował z prezentami i śpiewając kolędy na rufie (hitem jest „Chwała na wysokości, a dom na ziemi”! :)), Jagnię jednak obejrzy swoje prezenty jutro.
Było miło, ale siłą rzeczy trochę w zbyt dużym pośpiechu, żeby można było faktycznie poświętować. Przede wszystkim wciąż jesteśmy na wodzie, więc w trakcie kolacji trzeba było łapać barszczyk, a potem szybko wszystko zwinąć ze stołów zanim zwinie się samo. W ten sposób chyba w dwie godziny klasa wróciła do swojego dawnego wyglądu (nie licząc choinki na środku) i nie został nawet ślad po wieczerzy wigilijnej (nie licząc plamy na wykładzinie po oleju ze śledzia, który jednak zdołał zwinąć się sam), a wszyscy wylegli na pokład, gdzie było chłodniej. Powierzchowne życzenia z ludźmi spotkanymi na korytarzu czy w kambuzie (właściwie to dopiero teraz uświadomiłam sobie, że nawet sobie z Adrianem nie złożyliśmy życzeń), szczątkowe kolędy na rufie (choć podobno jak padliśmy a zanim znów wstałam, coś tam jeszcze śpiewano)... do tego doszło zmęczenie, bo od rana dzień upływał mi praktycznie na pakowaniu, dokańczaniu prezentów i przeczekiwaniu z dzieciakami do wieczora.
Tak czy inaczej na pewno był to wyjątkowy wieczór na statku, wszyscy chodzili eleganccy i do świątecznego podekscytowania dochodziła jeszcze świadomość, że ląd już blisko...



1 komentarz:

  1. Klasa z choinką i tak wygląda super-Świątecznie :) Natomiast pomysłowość w kwestii prezentów jest wręcz powalająca (przynajmniej dla mnie).

    OdpowiedzUsuń