środa, 5 grudnia 2012

28 XI

Przedłużył nam się pobyt w Las Palmas, bo nie bardzo chcieli nam tam przywieźć paliwo. Mieliśmy wychodzić w poniedziałek rano, ale przed zatankowaniem „oni” chcieli potwierdzenia przelewu, ale w euro, ale teraz to w Madrycie sjesta a jutro fiesta... i tak prawie dwa dni – podejrzewamy, że pokutuje kiepskie zachowanie poprzedniego armatora i jego kapitanów, stąd pewnie ta nieufność w stosunku do „Chopina”. Dobrze, że przynajmniej mieli w Las Palmas fajne place zabaw, a nawet sklep zabawkowy w pobliżu. Kupiliśmy zieloną harmonijkę! Ale Rysiek jest z niej dumny! Zaraz poleciał do Czarodzieja (czyli Jędrka, swojego harmonijkowego mistrza), żeby się pochwalić, a potem już byłam świadkiem lekcji, także Little Richie się rozwija!
W końcu jednak udało nam się dostać na La Gomerę, trochę ścigając się z czasem, bo opuściliśmy port wczoraj ok. 14.30, dziś o 9 zaczynała się wycieczka autokarowa zamówiona dla naszej załogi. Zacumowaliśmy o 8.55 :) W sumie byliśmy na Gomerze 10 godzin (nie zdążyłam nawet skorzystać z zasięgu internetu, dlatego wrzucam ten tekst z tygodniowym opóźnieniem), z czego wycieczka trwała ponad 6 i była super! Przepiękna ta wyspa! PRZEPIĘKNA! Widzieliśmy (i słyszeliśmy) masę różnych rzeczy: przede wszystkim cudne widoki, bo dookoła całej Gomery są góry i żeby z wybrzeża dostać się do środka wyspy, trzeba zawsze przejechać przez jakieś górskie pasemko:








Byliśmy też na pokazie języka gwizdanego w pewnej knajpce: pan wyszedł, a w tym czasie pani przewodnik zabrała Ani okulary i dała je kapitanowi Mendygrałowi, sama zaś założyła sobie na głowę czapkę Filipa. Kiedy pan wszedł, inna pani gwiżdżąc na palcach z różną intonacją wytłumaczyła mu, komu co ma zdjąć i komu założyć – okulary wróciły do Ani, a czapka do Filipa. Super to było! :) Podobno posługując się tym językiem mieszkańcy Gomery potrafią w ciągu pół godziny przekazać wiadomość na drugi koniec wyspy: nawet głośny krzyk by się nie sprawdził, a gwizdanie jest na odległość w miarę czytelne, więc gwiżdżą sobie jedni do drugich, drudzy do trzecich itd. Fajowo! :) Byliśmy też w parku narodowym i w wyschniętej lagunie, obok której rosły drzewa laurowe – wieziemy parę listków dla pewnej Mistrzyni Przypraw :)
Oglądaliśmy z góry plantacje bananów i dowiedzieliśmy się, jak one rosną: okazuje się, że palma bananowa jest niedużym drzewkiem, czy wręcz krzakiem, który przez 18 miesięcy rośnie i na końcu daje owoce. Potem ścina się nie tylko banany, ale też całe drzewo i kolejne wyrasta z tego samego korzenia, by znów po 18 miesiącach zaowocować. I tak w kółko. Czyli to nie taka prosta sprawa z tymi bananami. Chcieliśmy kupić jedną taką wielką kiść zielonych bananów i powiesić sobie na statku nad sternikiem, ale nie udało się – pani przewodnik załatwiła nam za to po jednym dojrzałym bananku dla każdego uczestnika wycieczki. Zjedliśmy sobie je w jakiejś wiosce, której nazwy nie pamiętam, ale mieli tam plac zabaw z wielbłądem:


Co ciekawe, mniej więcej w połowie wycieczki straciliśmy syna: najpierw było „Gdzie jest Zosia? Gdzie jest Zosia?”, a jak dorwał Zosię, to zaczął przechodzić z rąk do rąk i z ramion na ramiona, bo chłopaki po kolei brali go na barana, aż w końcu po którymś postoju uczniowie (bo to oni się nim tak ładnie zajęli) grzecznie zapytali, czy mogą wziąć go do siebie, na tył autokaru i tyle go widzieliśmy :) Potem już nie było mowy o trzymaniu nas za rękę czy w ogóle zainteresowaniu się naszym towarzystwem: jak nie Zosia, to Natalie, Marysia, Klaudia, Olek, Tymon, Łukasz, Daniel... i oni wszyscy też najwyraźniej świetnie się bawili w Rycha towarzystwie :) Zobaczcie zresztą sami:

Na Olku

Na Tymonie

Z Zosią
A to spalony las :(
W tym roku mieli na Gomerze taką suszę, że spaliło się go dużo.

W ogóle uczniowie naszej Niebieskiej Szkoły są, według powszechnie panującej na statku opinii, bardzo fajni. Jest ich siedemnaścioro, w tym pięć dziewczyn, które dzielnie stawiają czoła chorobie morskiej i są przesympatyczne, chłopaki zresztą też. A taki uczeń nie ma tu łatwo, bo zasuwa praktycznie od rana do nocy: jak nie wachta w kambuzie, to nawigacyjna albo prace bosmańskie, a poza tym jeszcze 6 lekcji każdego dnia. Lekcje idą sobie trybem pięciodniowym, ale niezależnie od „prawdziwych” dni tygodnia, tzn., że nie ma poniedziałku czy czwartku, tylko jest Dzień Pierwszy, Drugi i tak do Piątego, a potem znów od początku. To dlatego, że zawsze na morzu jest dzień roboczy, a w porcie – odpoczynek od szkoły, bez względu na to, w jaki dzień tygodnia wypada pobyt w porcie. Może więc być tak, że płyniemy od niedzieli do środy i wtedy są dni szkolne od pierwszego do czwartego, potem dwa dni w porcie, a od soboty znów szkoła – dzień piąty. Na początku sporo lekcji przepadało, bo jak nie uczniowie, to nauczyciele chorowali albo tak bujało, że nie bardzo dało się usiedzieć nad książkami. Podobno nauczyciele używają też osobnego oznaczenia w dzienniku na nieobecność ucznia z powodu choroby morskiej :)
Jak dodać do tego wszystkiego jeszcze obowiązek wstawania w nocy na brasowanie czy pracę przy żaglach, to często uczniowie muszą wybierać pomiędzy snem a nauką. A kartkóweczki nieubłaganie się odbywają...

Ja zresztą też się uczę, a co! Zajęcia z hiszpańskiego prowadzone przez Olę – dziewczynę bosmana, uczącą tutaj też biologii i chemii (to ta sama, która ma opanowane zastrzyki dla kociąt), są obowiązkowe dla dwóch uczniów. Ale żeby nie było im za nudno, to na lekcje mogą przychodzić również nie-uczniowie, a zainteresowanie jest spore! Hiszpański gromadzi więc pokaźną grupkę złożoną z części załogi stałej, Kapitana Mendygrała, Doktora, Telewizorów, nauczycieli, mnie i uczniów i jest bardzo sympatycznym spotkaniem. Ola mówi tylko po hiszpańsku, ale w jakiś taki sposób, że wszystko rozumiemy. Nauczyłam się na przykład, że po hiszpańsku wszyscy witają się moim imieniem, że „yo soi Ola” i „nosotros vivimos en barco” i jeszcze paru innych rzeczy. Wprawdzie nie bardzo mi wchodzi ten język, ale od kiedy robię notatki, jest lepiej! :) Asta la vista!

3 komentarze:

  1. Się wzruszyłam! Chlip chlip! ;D
    Ech..
    Dobrze, że piszesz tego bloga. Sądzę, że po powrocie nie udałoby się opowiedzieć nawet 1/100 z tego wszystkiego.
    Trzymajcie się mocno!

    OdpowiedzUsuń
  2. Śliczne te zdjęcia!

    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  3. Hasta la vista:) ("H" jest nieme")

    OdpowiedzUsuń