środa, 16 stycznia 2013

"Jak one to znoszą?"

12 I

Z nową załogą pływa się zupełnie inaczej niż ze szkołą i odczuwamy to na każdym kroku. Przede wszystkim pozostałości „starej” załogi i zawodowcy mają sporo roboty, bo pomimo dużego składu nie zawsze znajduje się wystarczająca ilość ludzi do włażenia na reje czy brasowania. Sztywny rozkład dnia znany nam z rejsu szkolnego też nieco się rozluźnił: bandera jest wprawdzie o stałej porze, ale już rejony są albo ich nie ma, hasło „prace bosmańskie” chyba nawet raz nie padło, na zbiórki na rufie nikt się raczej nie spieszy. Jest za to głośna (i, na szczęście, dobra) muzyka w mesie załogowej, posiłki bez pośpiechu i urlopowa atmosfera.
Wbrew moim obawom odnajdujemy się z dzieciakami w tym nowym porządku całkiem nieźle, momentami nawet lepiej niż w rygorze szkolnym, bo z kurduplami zawsze ciężko jest dostosować się do sztywnych godzin i ściśle przestrzegać zakazów i nakazów. W takim luzie jakoś nie rzucamy się w oczy ze swoim lekkim...hmm... niedopracowaniem grafiku, bo wszyscy dłużej siedzą przy posiłkach, wolniej się do wszystkiego zbierają czy spędzają czas w różnych dziwnych miejscach statku.
Kanapkę z Woźniaków widzieli?
Zdjęcie zrobione przez Rycha. Ma coś w sobie, nie? :)
 Nowe osoby, zaburzenie starego porządku i przez to lekka utrata gruntu pod nogami pozytywnie wpłynęły też na Ryśka, który jest wyraźnie grzeczniejszy niż pod koniec szkoły. Po tych dwóch miesiącach Prezes Ryszard czuł się już na „Chopinie” zbyt pewnie – miał tu swoje kąty, swoje zwyczaje, swoje fanaberie i przede wszystkim – swoich ludzi. Teraz na pewno brakuje mu tych wszystkich osób, z którymi zawsze się bawił (i do których uciekał przed nami), ale już się oswaja z nowymi (wprawdzie zazwyczaj nie odpowiada na pytania o imię, zdrowie, samopoczucie, wiek itp., ale jak ktoś umiejętnie zagada o muszelkach, autach czy innej rzeczy, która go kręci, to już może liczyć na pogawędkę). Nieuzasadnione awantury też już rzadziej się zdarzają i są mniej rozpaczliwe, pewnie również dzięki temu, że trochę wyluzowaliśmy i potrafimy miauczącego Ryśka zwyczajnie zignorować, bez wkurzania się, a to, jak się okazuje, najskuteczniejsza metoda walki z Potworem Siedzącym W Naszym Synu. Czy też Synie. A gada, skubany, coraz więcej! Nadal niewyraźnie, za to z coraz większym sensem. Kojarzy i przypomina fakty nawet dość odległe w czasie, przy czym wszystko, co było kiedyś umieszczane jest na jego osi czasu pod „wczoraj”: dzisiaj po południu np. powiedział, że wczoraj mył zęby w tej łazience (robił to rano), a potem oglądając zdjęcia z jaskiń w Gibraltarze - że był tam wczoraj i chodził po schodach. W sprawach bosmańskich i manewrowych orientuje się lepiej niż większość załogi: wie, że przed brasowaniem melduje się gotowość, a na „wzięli brasy!” - ciągnie. Swobodnie operuje pojęciami: rufa, śródokręcie, dziób (albo „dziobek” :)), nawigacyjna, mostek, kambuz, wie , gdzie bosman trzyma szczotki, gdzie jest malarnia, że trzeba kontrolować łańcuch kotwiczny i gdzie jest winda kotwiczna. Nauczył się już, że w kambuzie trzeba być w butach, a w pontonie – w kamizelce. Jednym słowem: OGARNIA. :)
A to zdjęcie zrobiłą chyba Ewa od angielskiego,
jeszcze na szkole
Jagienka też jest niezła: nowe osoby traktuje z lekkim dystansem, ale na znajome twarze reaguje rozbrajającym zębnym uśmiechem i czasami wtula się w moje ramię, udając zakłopotanie. A potem oczywiście wyciąga rękę, żeby złapać rozmówcę za nos lub wargę.
Je różnie, bo nie może opanować ciekawości i co chwilę wstaje nam z krzesełka (z szelek wydostaje się bez problemu), żeby wleźć na stół i zajrzeć do michy z surówką albo złapać stojący niedaleko pusty kubek. Zastanawiamy się, o co tak naprawdę jej chodzi i co by zrobiła, gdybyśmy jej nie zatrzymywali: mamy z Kaczką i Adrianem wizję, że po pierwszym szoku (że pozwalamy jej tam być) ruszyłaby przed siebie, wsadzając łapy we wszystko, co stoi na stole i zrzucając to, co niepotrzebne (Bobas Lubi Wybór...) aż doszłaby do końca. Podejrzewam, że tam by usiadła z pięknie wyprostowanymi pleckami, i zabrała się za zajadanie czegoś upolowanego po drodze. Mogłaby też położyć się na brzegu stołu, spojrzeć w dół, powiedzieć „Hu! Hu!”, po czym spuścić nogi, zawisnąć na rączkach i wisząc w powietrzu, rozpłakać się. Bo odkryliśmy, że Jagienka jest pakerem: powieszona za łapki na drążku wisi chwilę, a raz nawet trochę się podciągnęła (tak, Adrian sprawdzał, co zrobi, jak się ją puści). Tak czy inaczej je dopóki nie zachce jej się wycieczek (a następuje to zwykle już po paru kęsach), bo po kilku próbach ponownego posadzenia jej rezygnujemy i kończymy tę wesołą zabawę.
Aktualnie trochę nam, bidulka, gorączkuje, ale jesteśmy przekonani, że to przez zęby, zwłaszcza, że szatan z jej buzi ostatnio prawie nie wychodzi. Ech, trudny wiek... Za to skumała, o co chodzi z „brawo” i próbuje klaskać, jak się ją zachęci, czasami też bawimy się w berka: próbuje mi uciekać ze śmiechem na czworakach. Tzn. nie śmiech jest na czworakach, tylko Jagienka. A śmiech na ustach Jagienki. Prawie też już nie jada piachu na plaży, no chyba, że jest nim pokryty kamień, którego chce spróbować, to jasna sprawa, że się parę ziarenek zaplącze, no nie przeskoczysz...Ale przecież nie jest to powód, żeby zrezygnować z lizania kamieni.

Tak sobie tu radzą nasze dzieci. Kaczka widzi, jak Rysiek urósł, Klaudia zauważyła, że Jagienka nie mieści się już na stojaka pod belką przy stole, a ja dopiero przeglądając wczoraj zdjęcia z Lizbony zobaczyłam, jak maluchy się zmieniły: Rysio sprzed dwóch miesięcy to jakiś dzieciak, a nie ten Młodzieniec, co teraz. Jagienka wyszczuplała i też wydoroślała. Minęły już ponad DWA MIESIĄCE – nie mogło być inaczej...

1 komentarz:

  1. Bardzo ładne zdjęcie, które zrobił Ryszard :D Myślę, że to kolejne jego hobby! :D

    OdpowiedzUsuń