12 I
Z nową załogą pływa się zupełnie
inaczej niż ze szkołą i odczuwamy to na każdym kroku. Przede
wszystkim pozostałości „starej” załogi i zawodowcy mają sporo
roboty, bo pomimo dużego składu nie zawsze znajduje się
wystarczająca ilość ludzi do włażenia na reje czy brasowania.
Sztywny rozkład dnia znany nam z rejsu szkolnego też nieco się
rozluźnił: bandera jest wprawdzie o stałej porze, ale już rejony
są albo ich nie ma, hasło „prace bosmańskie” chyba nawet raz
nie padło, na zbiórki na rufie nikt się raczej nie spieszy. Jest
za to głośna (i, na szczęście, dobra) muzyka w mesie załogowej,
posiłki bez pośpiechu i urlopowa atmosfera.
Wbrew moim obawom odnajdujemy się z dzieciakami w tym nowym porządku całkiem nieźle, momentami nawet lepiej niż w rygorze szkolnym, bo z kurduplami zawsze ciężko jest dostosować się do sztywnych godzin i ściśle przestrzegać zakazów i nakazów. W takim luzie jakoś nie rzucamy się w oczy ze swoim lekkim...hmm... niedopracowaniem grafiku, bo wszyscy dłużej siedzą przy posiłkach, wolniej się do wszystkiego zbierają czy spędzają czas w różnych dziwnych miejscach statku.
Wbrew moim obawom odnajdujemy się z dzieciakami w tym nowym porządku całkiem nieźle, momentami nawet lepiej niż w rygorze szkolnym, bo z kurduplami zawsze ciężko jest dostosować się do sztywnych godzin i ściśle przestrzegać zakazów i nakazów. W takim luzie jakoś nie rzucamy się w oczy ze swoim lekkim...hmm... niedopracowaniem grafiku, bo wszyscy dłużej siedzą przy posiłkach, wolniej się do wszystkiego zbierają czy spędzają czas w różnych dziwnych miejscach statku.
Kanapkę z Woźniaków widzieli? |
Zdjęcie zrobione przez Rycha. Ma coś w sobie, nie? :) |
A to zdjęcie zrobiłą chyba Ewa od angielskiego, jeszcze na szkole |
Jagienka też jest niezła: nowe osoby
traktuje z lekkim dystansem, ale na znajome twarze reaguje
rozbrajającym zębnym uśmiechem i czasami wtula się w moje ramię,
udając zakłopotanie. A potem oczywiście wyciąga rękę, żeby
złapać rozmówcę za nos lub wargę.
Je różnie, bo nie może opanować ciekawości i co chwilę wstaje nam z krzesełka (z szelek wydostaje się bez problemu), żeby wleźć na stół i zajrzeć do michy z surówką albo złapać stojący niedaleko pusty kubek. Zastanawiamy się, o co tak naprawdę jej chodzi i co by zrobiła, gdybyśmy jej nie zatrzymywali: mamy z Kaczką i Adrianem wizję, że po pierwszym szoku (że pozwalamy jej tam być) ruszyłaby przed siebie, wsadzając łapy we wszystko, co stoi na stole i zrzucając to, co niepotrzebne (Bobas Lubi Wybór...) aż doszłaby do końca. Podejrzewam, że tam by usiadła z pięknie wyprostowanymi pleckami, i zabrała się za zajadanie czegoś upolowanego po drodze. Mogłaby też położyć się na brzegu stołu, spojrzeć w dół, powiedzieć „Hu! Hu!”, po czym spuścić nogi, zawisnąć na rączkach i wisząc w powietrzu, rozpłakać się. Bo odkryliśmy, że Jagienka jest pakerem: powieszona za łapki na drążku wisi chwilę, a raz nawet trochę się podciągnęła (tak, Adrian sprawdzał, co zrobi, jak się ją puści). Tak czy inaczej je dopóki nie zachce jej się wycieczek (a następuje to zwykle już po paru kęsach), bo po kilku próbach ponownego posadzenia jej rezygnujemy i kończymy tę wesołą zabawę.
Je różnie, bo nie może opanować ciekawości i co chwilę wstaje nam z krzesełka (z szelek wydostaje się bez problemu), żeby wleźć na stół i zajrzeć do michy z surówką albo złapać stojący niedaleko pusty kubek. Zastanawiamy się, o co tak naprawdę jej chodzi i co by zrobiła, gdybyśmy jej nie zatrzymywali: mamy z Kaczką i Adrianem wizję, że po pierwszym szoku (że pozwalamy jej tam być) ruszyłaby przed siebie, wsadzając łapy we wszystko, co stoi na stole i zrzucając to, co niepotrzebne (Bobas Lubi Wybór...) aż doszłaby do końca. Podejrzewam, że tam by usiadła z pięknie wyprostowanymi pleckami, i zabrała się za zajadanie czegoś upolowanego po drodze. Mogłaby też położyć się na brzegu stołu, spojrzeć w dół, powiedzieć „Hu! Hu!”, po czym spuścić nogi, zawisnąć na rączkach i wisząc w powietrzu, rozpłakać się. Bo odkryliśmy, że Jagienka jest pakerem: powieszona za łapki na drążku wisi chwilę, a raz nawet trochę się podciągnęła (tak, Adrian sprawdzał, co zrobi, jak się ją puści). Tak czy inaczej je dopóki nie zachce jej się wycieczek (a następuje to zwykle już po paru kęsach), bo po kilku próbach ponownego posadzenia jej rezygnujemy i kończymy tę wesołą zabawę.
Aktualnie trochę nam, bidulka,
gorączkuje, ale jesteśmy przekonani, że to przez zęby, zwłaszcza,
że szatan z jej buzi ostatnio prawie nie wychodzi. Ech, trudny
wiek... Za to skumała, o co chodzi z „brawo” i próbuje klaskać,
jak się ją zachęci, czasami też bawimy się w berka: próbuje mi
uciekać ze śmiechem na czworakach. Tzn. nie śmiech jest na
czworakach, tylko Jagienka. A śmiech na ustach Jagienki. Prawie też
już nie jada piachu na plaży, no chyba, że jest nim pokryty
kamień, którego chce spróbować, to jasna sprawa, że się parę
ziarenek zaplącze, no nie przeskoczysz...Ale przecież nie jest to
powód, żeby zrezygnować z lizania kamieni.
Tak sobie tu radzą nasze dzieci.
Kaczka widzi, jak Rysiek urósł, Klaudia zauważyła, że Jagienka
nie mieści się już na stojaka pod belką przy stole, a ja dopiero
przeglądając wczoraj zdjęcia z Lizbony zobaczyłam, jak maluchy
się zmieniły: Rysio sprzed dwóch miesięcy to jakiś dzieciak, a
nie ten Młodzieniec, co teraz. Jagienka wyszczuplała i też
wydoroślała. Minęły już ponad DWA MIESIĄCE – nie mogło być
inaczej...
Bardzo ładne zdjęcie, które zrobił Ryszard :D Myślę, że to kolejne jego hobby! :D
OdpowiedzUsuń