Objazdówki ciąg dalszy: po Martynice
skoczyliśmy ponownie na St. Lucię, gdzie załapaliśmy się na
wycieczkę. Piszę „załapaliśmy się”, bo planowaliśmy wyjść
z mariny i złapać stopa w stronę Castries – stolicy, a jak by
się udało, to i dalej, do Soufriere, gdzie miały być jakieś
siarkowe źródła i inne wulkaniczne przyjemności. Tymczasem
wysiadamy z pontonu, kierujemy się w stronę wyjścia z mariny i
widzimy naszą załogę pakującą się do busów. Okazało się, że
dogadali się z kierowcami na jakąś objazdową wycieczkę na
południe wyspy (dokładnie tam, gdzie chcieliśmy jechać), tylko
mają parę osób za dużo, więc zamawiają kolejnego busa, w
którego my też możemy wejść. No to weszliśmy! Uszy nam
wprawdzie zwiędły po drodze, bo dorośli na urlopie zerwani z
łańcucha to czasami gorzej niż młodzież, ale wycieczka się
udała. Widzieliśmy rybackie wioseczki, a w jednej z nich Pana
Roberta:
Widzieliśmy słynne Pitony, czyli dwa
sztandarowe (dosłownie, bo widnieją na fladze) szczyty St. Lucii –
strasznie to strome!
Widzieliśmy też plantacje bananów i
odwiedziliśmy krater „jedynego na Karaibach wulkanu drive-in”
:). W powietrzu unosiły się OPARY SIARY. To były obłoki jak
smoki. Chmury widoczne z góry. Dymy....znad Kołymy. Starym jajem
capiło, ale było miło :). Adrian nawet ZAŻYŁ kąpieli w tej
ciepłej, ciemnoszarej wodzie. I żyje. Podobno po tym się nawet
lepiej żyje, ale on jak dotychczas zauważył tylko, że mu skóra z
pleców zeszła. Może to i lepiej? :)
Ale ale! Ponieważ panowie kierowcy
wyraźnie współpracują z panami i paniami z przydrożnych stoisk,
to obwozili nas po punktach widokowych zaopatrzonych w takie stoiska:
a to owocowe, a to koralikowe, a to keczupowo-bananowe (tak, keczup z
banana – niedobry), a to laleczkowe... ponieważ stoiska owocowe
zawsze nas interesują, nabyliśmy na jednym z nich karambolę (to
taki owoc o przekroju w kształcie gwiazdki, u nas używany właściwie
wyłącznie do ozdoby i nie za smaczny, tutaj zdecydowanie słodszy i
orzeźwiający) i owoc kakaowca! Mieszka on sobie w grubej skorupie,
którą pan nam na miejscu rozbroił i kazał wyciućkiwać środek.
A w środku są pestki otoczone soczystym miąższem. Jak się miąższ
obciućka, to pestkę należy wysuszyć, a potem rozetrzeć i...mieć
kakao. Tak mówili. Na razie pestki obciućkaliśmy, a potem resztkę
miąższu udało się obrać nożem i takie brązowe fasolki
przekroiliśmy i suszymy na słońcu. Zobaczymy, co nam z tego
wyjdzie. Musimy tylko uważać na deszcze (bo pada tu kilka razy
dziennie) i wiatr. Bo jak przyjdzie wichura, to porwie nasze kakao,
rozsypie je nad polem trzciny cukrowej (bo tylko takie tu pola) i tak
powstanie... Nesquick?
Obieranie kakao |
Generalnie zmierzamy w stronę
Trynidadu, czyli najbardziej południowej ze wszystkich wysp
karaibskich. Mieliśmy dopłynąć tam bez żadnych przystanków po
drodze, a w drodze powrotnej zwiedzać to, co pominęliśmy, ale
jakoś nie wyszło, więc po ST. Lucii zawinęliśmy na jeden dzień
na Cariacou, gdzie była plaża z dużymi falami (ależ „super
Richie” miał radochę! Aż miło było patrzeć :)) i sklep z
niedrogim cukrem trzcinowym, gałką muszkatołową w gałce i
cynamonem w korze :) Dziś natomiast jesteśmy już na Grenadzie i
według przewodnika, to tu dopiero jest zagłębie przyprawowe (Wyspa
Korzenna Karaibów)! Jak tylko Skwara wróci, wyruszamy na zwiedzanie
St. George's (Skwara jest teraz kapitanem, a Adrian jego zastępcą i
zawsze któryś z nich musi być na statku). Dzieciaki ekstrmalną
jazde pontonem w każdych warunkach mają już opanowaną do
perfekcji: Rysiek, na co dzień potrafiący marudzić i miauczeć z
byle powodu, w pontonie jest prawdziwym twardzielem: może nim
rzucać, chlapać na niego, a on się hibernuje, zaciska palce na
linach do trzymania i ani drgnie aż do końca. Jagienka też wtula
się w swoją kamizelkę i jako całkiem zgrabny pakunek czeka sobie
spokojnie na koniec podróży, od czasu do czasu komentując pod
nosem co większą falę, ale bez zbędnej ekscytacji. Byle tylko
przeprawa nie trwała za długo, bo wtedy zaczyna się nudzić albo
zasypia. Przy ryczącym silniku i chlapiącej wodzie.
Zdobywczyni |
Oluń,jak to dobrze, że piszecie te blogi-Ty i Kaczka.Z utęsknieniem wyczekujemy kolejnych wpisów,a jak tylko coś się pojawia,to się z Tatą odpędzamy od komputera, bo każdy chce sobie spokojnie najpierw obejrzeć(ten był wczoraj natychmiast wyłapany o 19.30-przeze mnie !).Jesteśmy głodni każdej, najmniejszej nawet informacji.My tu właściwie przeczekujemy tylko tę zimę(właśnie w nocy nas trochę przysypało) i NIC SIę NIE DZIEJE (zwłaszcza bez was). Więc pisz,Kochanie, kiedy tylko możesz,nawet króciutkie wrażonka. Dzięki za kartkę z palmami. Buziaki dla wszystkich.
OdpowiedzUsuńTo musi być cudowny widok: moja Mama pchająca się do komputera! :)
OdpowiedzUsuń