piątek, 11 stycznia 2013

Twoja stara...obiera kakao!

Objazdówki ciąg dalszy: po Martynice skoczyliśmy ponownie na St. Lucię, gdzie załapaliśmy się na wycieczkę. Piszę „załapaliśmy się”, bo planowaliśmy wyjść z mariny i złapać stopa w stronę Castries – stolicy, a jak by się udało, to i dalej, do Soufriere, gdzie miały być jakieś siarkowe źródła i inne wulkaniczne przyjemności. Tymczasem wysiadamy z pontonu, kierujemy się w stronę wyjścia z mariny i widzimy naszą załogę pakującą się do busów. Okazało się, że dogadali się z kierowcami na jakąś objazdową wycieczkę na południe wyspy (dokładnie tam, gdzie chcieliśmy jechać), tylko mają parę osób za dużo, więc zamawiają kolejnego busa, w którego my też możemy wejść. No to weszliśmy! Uszy nam wprawdzie zwiędły po drodze, bo dorośli na urlopie zerwani z łańcucha to czasami gorzej niż młodzież, ale wycieczka się udała. Widzieliśmy rybackie wioseczki, a w jednej z nich Pana Roberta: 






Widzieliśmy słynne Pitony, czyli dwa sztandarowe (dosłownie, bo widnieją na fladze) szczyty St. Lucii – strasznie to strome!






Widzieliśmy też plantacje bananów i odwiedziliśmy krater „jedynego na Karaibach wulkanu drive-in” :). W powietrzu unosiły się OPARY SIARY. To były obłoki jak smoki. Chmury widoczne z góry. Dymy....znad Kołymy. Starym jajem capiło, ale było miło :). Adrian nawet ZAŻYŁ kąpieli w tej ciepłej, ciemnoszarej wodzie. I żyje. Podobno po tym się nawet lepiej żyje, ale on jak dotychczas zauważył tylko, że mu skóra z pleców zeszła. Może to i lepiej? :)



 

Ale ale! Ponieważ panowie kierowcy wyraźnie współpracują z panami i paniami z przydrożnych stoisk, to obwozili nas po punktach widokowych zaopatrzonych w takie stoiska: a to owocowe, a to koralikowe, a to keczupowo-bananowe (tak, keczup z banana – niedobry), a to laleczkowe... ponieważ stoiska owocowe zawsze nas interesują, nabyliśmy na jednym z nich karambolę (to taki owoc o przekroju w kształcie gwiazdki, u nas używany właściwie wyłącznie do ozdoby i nie za smaczny, tutaj zdecydowanie słodszy i orzeźwiający) i owoc kakaowca! Mieszka on sobie w grubej skorupie, którą pan nam na miejscu rozbroił i kazał wyciućkiwać środek. A w środku są pestki otoczone soczystym miąższem. Jak się miąższ obciućka, to pestkę należy wysuszyć, a potem rozetrzeć i...mieć kakao. Tak mówili. Na razie pestki obciućkaliśmy, a potem resztkę miąższu udało się obrać nożem i takie brązowe fasolki przekroiliśmy i suszymy na słońcu. Zobaczymy, co nam z tego wyjdzie. Musimy tylko uważać na deszcze (bo pada tu kilka razy dziennie) i wiatr. Bo jak przyjdzie wichura, to porwie nasze kakao, rozsypie je nad polem trzciny cukrowej (bo tylko takie tu pola) i tak powstanie... Nesquick? 



Obieranie kakao
Generalnie zmierzamy w stronę Trynidadu, czyli najbardziej południowej ze wszystkich wysp karaibskich. Mieliśmy dopłynąć tam bez żadnych przystanków po drodze, a w drodze powrotnej zwiedzać to, co pominęliśmy, ale jakoś nie wyszło, więc po ST. Lucii zawinęliśmy na jeden dzień na Cariacou, gdzie była plaża z dużymi falami (ależ „super Richie” miał radochę! Aż miło było patrzeć :)) i sklep z niedrogim cukrem trzcinowym, gałką muszkatołową w gałce i cynamonem w korze :) Dziś natomiast jesteśmy już na Grenadzie i według przewodnika, to tu dopiero jest zagłębie przyprawowe (Wyspa Korzenna Karaibów)! Jak tylko Skwara wróci, wyruszamy na zwiedzanie St. George's (Skwara jest teraz kapitanem, a Adrian jego zastępcą i zawsze któryś z nich musi być na statku). Dzieciaki ekstrmalną jazde pontonem w każdych warunkach mają już opanowaną do perfekcji: Rysiek, na co dzień potrafiący marudzić i miauczeć z byle powodu, w pontonie jest prawdziwym twardzielem: może nim rzucać, chlapać na niego, a on się hibernuje, zaciska palce na linach do trzymania i ani drgnie aż do końca. Jagienka też wtula się w swoją kamizelkę i jako całkiem zgrabny pakunek czeka sobie spokojnie na koniec podróży, od czasu do czasu komentując pod nosem co większą falę, ale bez zbędnej ekscytacji. Byle tylko przeprawa nie trwała za długo, bo wtedy zaczyna się nudzić albo zasypia. Przy ryczącym silniku i chlapiącej wodzie.


Zdobywczyni



2 komentarze:

  1. Oluń,jak to dobrze, że piszecie te blogi-Ty i Kaczka.Z utęsknieniem wyczekujemy kolejnych wpisów,a jak tylko coś się pojawia,to się z Tatą odpędzamy od komputera, bo każdy chce sobie spokojnie najpierw obejrzeć(ten był wczoraj natychmiast wyłapany o 19.30-przeze mnie !).Jesteśmy głodni każdej, najmniejszej nawet informacji.My tu właściwie przeczekujemy tylko tę zimę(właśnie w nocy nas trochę przysypało) i NIC SIę NIE DZIEJE (zwłaszcza bez was). Więc pisz,Kochanie, kiedy tylko możesz,nawet króciutkie wrażonka. Dzięki za kartkę z palmami. Buziaki dla wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
  2. To musi być cudowny widok: moja Mama pchająca się do komputera! :)

    OdpowiedzUsuń