środa, 9 stycznia 2013

"Ostatnią jemy kolację..."

6 I
A dziś nam wszyscy pojechali :(. Stoimy sobie przy Martynice na prawie pustym statku i świętujemy – teraz już w podgrupach – urodziny Adriana. Prawie wszyscy uczniowie i nauczyciele, a także Bosman z Olą po obiedzie wsiedli na pontony z całym swoim dobytkiem i...tyle. Pożegnań było wiele, zarówno na pokładzie, jak i jeszcze potem na lądzie, przed odjazdem autobusu na lotnisko. Też się przy tej okazji wybraliśmy na ląd, żeby wymienić ostatnie uściski i pójść na plażę. Ryśkowi było wyraźnie smutno, że żegna się ze wszystkimi, choć potem już żył głównie wizją plażowania:
Daniel: - A Rysiu do Polski nie jedzie?
Ja: - Na razie jeszcze nie. Rysiu, chodź, robimy sobie jeszcze wspólne zdjęcie ze wszystkimi na końcu kei!
Rysio: - Nie, ja ce na plaze, bo mam plazowe buty i nie jade do Ponsti!

Każdy z nas dostał po takim certyfikacie, mamy więc żelazny argument w razie, gdyby za paręnaście lat Jagienka nie chciała nam wierzyć.
 
Zostało nas na statku dziewiętnaścioro, z czego jeszcze sześcioro jutro schodzi. Wpadła też taka polsko-francuska para, która mieszka na sąsiedniej łódce i sporo ciekawych rzeczy nam opowiada o Karaibach. Próbowaliśmy na rufie posiedzieć, pogadać, pośpiewać, ale deszcz nas przegonił i jakoś nie wystarczyło mocy, żeby dalej trzymać się w jednej kupie. Skwara słusznie zauważył, że jednak zmęczenie szkołą daje o sobie znać – każdy szuka sobie kącika, żeby usiąść, odpocząć, przysnąć, spędzić trochę czasu samemu, w ciszy, spokoju i wolności od codziennej rutyny.
Nieco nas też nadwyrężyła wczorajsza impreza pożegnalna, chociaż zapowiadała się niepozornie... Wchodzę do klasy, a tam Jędrzej próbuje coś zrobić z gitarą, a obok niego jeden żywy i dwóch śpiących – dzikie szaleństwo. Pozostali krążyli po statku, szukając „ognisk zapalnych zabawy”, ale zaglądając do klasy rezygnowali po pierwszym rzucie oka. Zaczęliśmy więc stopniowo śpiewać różne jak najsłabsze i jak najbardziej oklepane szlagiery pożegnalno-biesiadno-turystyczne z „Sokołami” na czele (a już wcześniej, po kolacji staraliśmy się z Bubą przypomnieć sobie jak najwięcej piosenek ze słowem „żal” w tekście. Znaleźliśmy „Sokoły” właśnie, „Niech żyje bal”, coś „Comy”, czego tytułu nie pamiętam, ale refren leci: „Niczego nie będzie żal”, „Kolorowe jarmarki”, „Dziś prawdziwych cyganów już nie ma” i coś jeszcze, czego ja akurat nie znam. Macie jeszcze jakieś propozycje?). Była więc i „Szła dzieweczka” i „Komu dzwonią, temu dzwonią”, a potem „Jedzie pociąg z daleka” czy „Małgośka”. Prawdziwym hitem stała się jednak pieśń, po której NIGDY bym się nie spodziewała, że będę jej uczyć porządnych dorosłych ludzi w ostatni dzień rejsu na Karaibach – i to uczyć klasycznie, przez powtarzanie wersów, bo wola do nauki była wielka! Otóż mianem najsłabszego szlagieru pożegnalnego, piosenki najbardziej „żalowej”, żałosnej i odpowiedniej na taką okazję obdarzyliśmy... napięcie... no właśnie: „Na-pięcie”, to do Was pytanie! Jestem pewna, że każdy członek 78 PDH „Na-pięcie” obudzony w środku nocy przez sen wyrecytuje, że najżałośniejszą piosenką świata jest...... TAAAAAAAK!:
„Zieeeeeeeeelony plecak, namiot jeden mamyyyyyyyy,
lubiiiiiiiimy się bardzo, choć krótko się znamyyyyy.
[i teraz uwaga, falsecikiem:]
Staniemy na Mazurach [i jeszcze te Mazury! Po tym Atlantyku, po tym wszystkim, na Karaibach...]
i namiot swój rozbijemyyyyyy.
Chceeeeeeemy tysiąca przygóóóóóód i na nie czekamy [bezczynnie...]
[i porywający refren:]
Jeszcze noooooc, jeszcze sen, wspólny kooc az po dzień, SIALALALALAAAAA,
jutro się rozstaniemyyyyy, OO,
jeszcze czaaaaasu dość jest na otarcie słonych łez, SIALALALALAAAA,
jutro się rozejdziemyyyyy, OO.”
Aż boli!
Część gitarowa imprezy osiągnęła jednak kulminację przy „Przeżyj to sam”, w które Jędrek postanowił włożyć tyle emocji, ile wymaga tekst. Na cały regulator, ale z chrypą, z drżącymi końcówkami i otwierając usta najszerzej, jak się dało – wyszedł mu z tego taki Markowski, że z zamkniętymi oczami na pewno bym pomyliła. Kto dawał radę (bo skręcaliśmy się ze śmiechu), próbował dośpiewywać fantazyjne pasaże w stylu Kukulskiej, żeby dopełnić duetu, a refreny ciągnął już gromko cały chór, zaciskając z całych sił powieki na „przeżyyyyyyyyyyyj”. To było coś! Przeżyliśmy to sami! Później zaczęliśmy potańcówkę w dawnym stylu przy Szczepaniku i jemu podobnych, a ta wkrótce przerodziła się w dyskotekę. I pomyśleć, zaczynało się od „Sokołów”...

Każdy dostał też kartkę, na której wszyscy inni mogli mu coś od siebie napisać. Rychu popadnie w samozachwyt :)

Niemniej szkoła pojechała i wiem już, że przez jakiś czas będzie nam jej brakować. Ponieważ cała nasza rodzina ze względu na swoje specyficzne funkcje na pokładzie żyła trochę z boku szkolnego życia, wiedziałam, że nie zżyjemy się z resztą załogi tak jak wszyscy i nie spodziewałam się, że się do kogoś szczególnie przywiążemy. Ale jednak Ań będzie brakować...
To dobra okazja, żeby napisać wreszcie trochę o tych ludziach, którzy tu z nami byli, bo przez trzy miesiące pisania skupiałam się na nas, a przecież towarzystwo mieliśmy tu doborowe!
Jedna Ania uczyła geografii, przedsiębiorczości i WOSu i była strasznie klawą babką, taką niepozorną, spokojną, ale z szaleństwem w oczach! :) Rysio był jej Delfinkiem („Dzie jest ta Ania, tója mje nazywa Dejfintjem?”) i dopadał do niej zawsze, kiedy tylko znalazła się w zasięgu jego wzroku (bidula próbowała czasem poczytać książkę na pokładzie – nie wiem, czy uczytała chociaż rozdział...), a przy tym zawsze wyglądała na autentycznie uradowaną jego widokiem. Druga Ania jest polonistką, a na statku uczyła też historii. Od pierwszego spojrzenia wiedziałam, że uczy polskiego, ale nie spodziewałam się, że siedzi w niej taki jajcarz (bo po polonistkach się człowiek tego nie spodziewa)! Szybko okazała się bardzo wesołą, wyluzowaną kobitką o wielkim poczuciu humoru i dystansie do wszystkiego. Z nią z kolei Rysiek bawił się nożyczkami i robili razem „MEDA-cięcia” („mega”) albo byli Dzięciołami. Kiedy Rysio znikał mi na dłużej, wiedziałam, że jest u Ań w kabinie albo razem z nimi siedzi sobie w mesie. Jedna z nich niosła go na barana na plażę na Wyspach Świętych, z drugą oglądał bajki; jedna miała w rękach potworki, druga znała wierszyk o Panu Słowiku. Oj, będzie nam Ań brakować. Karol-Bosman, który mówił do Rysia „Dziwolągu” i robił z niego mężczyznę („Rychu! Czego się mażesz, Dziwolągu?!”) też sporo nam pomógł, podobnie, jak Ola, na którą zawsze mogliśmy liczyć. Telewizory to też wspaniałe egzemplarze: Maciek-operator uważnie obserwujący wszystko i wszystkich, przesympatyczny i z wielką życzliwością podchodzący do każdego i Jędrek-reżyser, chodząca charyzma, wszechstronnie uzdolniony i przyciągający ludzi jak magnes. Ale i załoga uczniowska bardzo była nam życzliwa: Zosia cierpliwie pozwalała Rysiowi obcinać sobie ręce i nogi plastikową piłą, z Marysią rysowało się kredami i szorowało pokład, Klaudia zawsze zagadała przy okazji sprzątania w naszym rejonie, Natalie z powagą tłumaczyła Małemu Tambuźnikowi, gdzie ma leżeć nóż, a gdzie widelec, chłopaki nauczyli go strzelać: „pif-paf! Dum-dum!”, Daniel zabawiał rozmową w wolnych chwilach...i zawsze można było Rycha bez obaw zostawić w towarzystwie każdej osoby na statku, bo ekipa była bardzo rozgarnięta i przyjaźnie nastawiona. 

"Delfiniątjo" ze swoją Anią
 
Kiedy to piszę większa część tej ekipy jest w połowie drogi do Europy (8 i pół godziny w samolocie. Nas też to czeka.), a do nas jutro wieczorem przyjedzie nowa załoga, która sama się zorganizowała, wyczarterowała cały statek i na skutek małego nieporozumienia nie spodziewała się, że będzie go dzielić z małymi dziećmi. Będzie nas w sumie na pokładzie 53, czyli najwięcej, jak można, i zdaje się, że ma być dość imprezowo. Czuję, że nie będzie tak przyjemnie, jak ze szkołą, ale jakoś trzeba będzie to przeżyć. A jak będzie źle, to wysiądziemy na Tobago (mamy płynąć w tamtą stronę) i będziemy żyli na plaży, żywiąc się kokosami, które umiemy już rozbrajać i mieszkając w szałasie z liści palmowych. My nie damy rady?!

4 komentarze:

  1. aż mi się łezka zakręciła - ach te MAZURY!!!

    Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
  2. mi jakoś na myśl (co bardziej mi pasowała w waszej sytuacji) przyszedł inny szlagier pożegnalny a mianowicie...
    "Mooorza i oceany grzmią,
    pieeeeeśniii pożegnalny ton,
    jeszcze nieeeeraz zobaczymy się,
    a teraz czas staiwć żagle
    i portu wyruszyć w swój rejs...." czy jakoś tak:)

    Pozdrawiamy
    Paulina Piotrowska & company

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pasuje zdecydowanie bardziej, ale to jest ładna piosenka, co w tej sytuacji ją wykluczało :)

      Usuń
  3. A Młody Adaś bardzo ładnie zakończył swojego bloga,wszystkim pięknie podziękował i w ogóle wzruszająco...

    OdpowiedzUsuń