niedziela, 27 stycznia 2013

Na północ

Stoimy sobie właśnie przy St. Maarten i szykujemy się na wycieczkę na słynne tutejsze lotnisko. Bracie, właśnie na to, które pokazywałeś mi w internecie! CZAISZ? :) (A swoją drogą, mamy tu kogoś, kto nazywa się tak samo jak Ty – śmieszne uczucie takiego poznać).
Wczoraj byliśmy na najdroższej chyba wyspie karaibskiej – St. Barthelemy, uchodzącej za miejsce obowiązkowe do odwiedzenia dla wszystkich snobów, wielkich gwiazd i ich psów. Tam też mieli fajne lotnisko, podobno trzecie na liście najniebezpieczniejszych na świecie, bo otoczone górami, przez co samoloty muszą bardzo stromo schodzić w dół przy lądowaniu – było to widać z naszego pokładu, o spójrzcie:


Nie dotarliśmy jednak ani tam ani na wzgórze z zachęcającą latarnią, bo dość długo zabawiliśmy na plaży. Plaża była bardzo muszelkowa, ale nie udało mi się sfotografować Jagienki z buzią pełną skarbów morza, bo mimo wszystko (tzn. mimo kilogramów piachu, jakie już pochłonęła w czasie tego rejsu) jeszcze mnie rusza to, że ona znowu pakuje sobie do ust garść pokruszonych muszli i staram się je wyjąć. Chociaż przyznam, że widok Jagienki, która próbuje się uśmiechnąć tak, żeby jej przy tym plaża nie wyleciała z buzi jest niezapomniany :) A moje próby wydłubania jej tej plaży zazwyczaj jeszcze bardziej ją rozbawiają. Jak wybieraliśmy się na ląd łudziłam się tez, że może uda się uniknąć kąpieli Ryśka w morzu (przeziębienie), ale szybko zeszłam na ziemię, jak zobaczyłam go maczającego zadek w pierwszej przypływającej fali. Cóż – tak właśnie wygląda plaża z dziećmi. Nie wiem, czy piasek tutaj jest miły – nie było kiedy na nim usiąść :)

Relaksik po driniu


Za to o wiele ciekawszą wycieczkę mieliśmy poprzedniego dnia – udało nam się po drodze na St. Barthelemy zawinąć na Montserrat – wyspę, na której znajduje się czynny wulkan. Ostatni „porządny”, wielki wybuch miał miejsce w 97 roku, ale podobno nawet jak przepływaliśmy, nadeszła znad wyspy chmura śmierdząca siarką, więc ogólnie ludzie żyją tam wciąż jak na bombie zegarowej. Podczas tego wybuchu 16 lat temu lawa zalała stolicę wyspy, po której zostały stojące tam do dziś zniszczone domy, dziury w ziemi i wielkie tereny zasypane pyłem wulkanicznym. Udało nam się pojechać tam w parę osób taksówką z przewodnikiem, który zawiózł nas m.in. do hotelu zniszczonego tym wszystkim, co wulkan z siebie wypluwa, zanim pęknie i wypłynie lawa. Widok był straszny, zrobiliśmy zresztą zdjęcia: dach rozwalony, wszystko w środku pokryte grubą warstwą pyłu i ziemi, ale wciąż stoją krzesła w recepcji, a w szufladzie leżą nadal listy meldunkowe. Podczas tych pierwszych wybuchów, w 1995 roku, wszyscy mieszkańcy zdążyli się ewakuować do bezpiecznej części wyspy, ale już ten drugi wybuch, dwa lata później, zaskoczył 20 osób, które mimo wszystko wróciły do niebezpiecznej strefy i pracowały na roli. Najbardziej zagrożony teren wciąż jest zresztą zamknięty i wolno tam wjeżdżać tylko za pozwoleniem policji – zatrzymał nas taki jeden pan przy wjeździe, zanotował, ile osób wpuszcza i poprosił o nazwisko, ale jak Adrian się przedstawił, to tylko machnął ręką, uśmiechnął się i pozwolił wjechać. Podejrzewam, że w rubryczkę „nazwisko odwiedzającego” wpisał „XXX” albo „John Smith” (bo raczej nie "Jan Kowalski"...) :)
Nasz Pan Kierowca w czasie wycieczki często dopytywał się, czy jest „beautiful” i czy nam się podoba – ciężko nam było odpowiedzieć na to pytanie, bo to, co widzieliśmy, było raczej smutne i straszne niż „piękne”, ale zapewniliśmy go, że jesteśmy z wycieczki bardzo zadowoleni i że polecimy to miejsce naszym przyjaciołom (nalegał, żebyśmy to zrobili). Niewesoło musi być tak pokazywać turystom swoje rodzinne miasto kompletnie zniszczone i opustoszałe, wspominając o tragedii, która się tam wydarzyła, ale z czegoś ci ludzie muszą żyć, więc żyją tu z tym dalej i są niezmiennie, jak na wszystkich wyspach, bardzo mili.
Całe to szare to zastygła lawa. Podobno.
















Równie miły był nasz przewodnik z wycieczki po Dominice (jeszcze poprzedniego dnia), który obwiózł nas (poruszamy się ostatnio w dwie rodziny z kimś jeszcze, kto się nawinie) po plantacjach owoców, gdzie dostaliśmy trochę grajpfrutów i pomarańczy (wiecie, że cytrusy też bywają robaczywe? Normalnie dziury mają, jak jabłka) i na przechadzkę po lesie, a na koniec do wodospadu, który też trzeba było zdobyć, brodząc parę razy przez rzekę. Bardzo tam było pięknie i cicho, a nasz przewodnik nieźle się bawił obserwując nas, jak przenosimy przez wodę te wszystkie dzieci i aparaty (a sam potem: myk-myk-myk po kamykach i już go nie było :)). 

No dobrze, ŁADNA ta Dominika.


Bananowe chłopaki

O, i przecież o nowej zabawie nie napisałam! Nowa zabawa nazywa się „Jade pontonem, mamo!”. Ostatnie słowo jest bardzo istotne, bo to właśnie mama jest pontonem. Generalnie aby awansować na ponton, wystarczy być sznurkiem (to już przerobiliśmy) lub mieć go na sobie – mam jedne spodenki, które są IDEALNYM pontonem (oczywiście, kiedy jestem w środku), bo oprócz szarpanki mają jeszcze drugi sznurek z guziczkiem do naciskania, jeśli paliwo nie dochodzi. Jak nie chce odpalić, to naciskasz trzy razy, jak w kosiarce Dziadka Zbyszka i zaraz rusza :) Na szczęście sternik sam wyje „bruuuuuum”, ponton więc musi tylko BYĆ i najlepiej dać się prowadzać wszędzie za szarpankę. I ewentualnie czasem może się sam przycumować, jak knaga jest za wysoko dla sternika. Chyba wreszcie odchudzę Męża, żeby zmieścił się w pontonowe spodenki...




2 komentarze:

  1. Ola!
    Wiesz jak to cudownie móc przeczytać nowy wpis i zdjęcia w poniedziałek!
    Jaki piękny i kolorowy ten las i plaża! U nas ostatnio wszystko na biało.
    Czy w ramach nauki lin wchodziłaś też na górę?
    W Polsce strasznie zimna (-18 lub -20 oC) zima z mnóstwem (55 cm) śniegu.
    Szyby do skrobania czekają na Wasz powrót ;)
    Choć ostatnio coś meteorolodzy mówią o odwilży... Hehe. Zobaczymy. Na razie nas mrozi i zaśnieża.
    Uściski :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Będziecie mieli wspaniałe wspomnienia, tylko dzieciaki jeszcze małe i szybko zapomną. Musicie to powtórzyć za jakieś 5-6 lat koniecznie (albo powtarzac regularnie). Buziaki dla Jagienki-pożeraczki muszelek i dla Dzielnego Rycha!!!
    mama Kaczki

    OdpowiedzUsuń