poniedziałek, 21 stycznia 2013

Wysepki


18 I


Dalej zwiedzamy Grenadyny, jak dla mnie trochę zbyt dokładnie, choć i tak Skwara wybiera wyspy w miarę możliwości zróżnicowane (zróżnicowane jak na Karaiby, bo w gruncie rzeczy wszystkie te wyspy tutaj są do siebie podobne). Wprawdzie niewiele brakowało, a przenieślibyśmy się z jednej łachy piachu na drugą, żeby amatorzy imprezowania na plaży mogli smażyć się w tym samym słońcu leżąc na podobnym piachu pod taką samą palmą, ale ostatecznie wyszło tak, że zaliczyliśmy najpierw typową plażę na Tobago Cays, potem spacer po nieco opustoszałej wioseczce na Mayreau, a później jeszcze uroczą turystyczną miejscowość na Bequi (a w międzyczasie była jeszcze Palm Island, ale w nocy, więc my akurat nawet tam nie schodziliśmy). Po kolei jednak:
Utłukliśmy wreszcie nasze kakao. Naglem w skorupie po kokosie.
Smakuje...niekakaowo, ale popracujemy nad nim jeszcze :)

Tobago Cays to 4 małe, niezamieszkałe wysepki. Niezamieszkałe, więc... bezludne, choć słysząc to słowo wyobrażałam sobie raczej kawałek piachu z palemką, BEZ LUDZI, a nie pełną turystów plażę, zapach grillowanych homarów i stoiska z koszulkami. Niemniej nikt tu na stałe nie mieszka, więc niech będzie, że BYLŚMY NA BEZLUDNEJ WYSPIE. Lądując na niej należy wyjść z pontonu prosto do wody, bo nie ma tu kei (sama się nie zbuduje), a następnie uwalić się na plaży lub oddać innym tutejszym rozrywkom, których jak na wyspę bezludną, jest całkiem sporo. Wszyscy zazwyczaj rzucają się najpierw na koszulki, które uważają za „zajebiste” - przyznaję, że są fajne, ale nie przesadzałabym z tymi zachwytami, może dlatego, że po odwiedzeniu kilku wysepek pełnych straganów z takimi samymi koszulkami nieco mi się już przejadły napisy „Sail fast – live slow”, „Born to sail – forced to work”, czy „Sail more – work less”. Ja się wprawdzie z tymi tekstami jakoś specjalnie nie utożsamiam, ale uważam, że fioletowa „Born to sail – forced to work” będzie się idealnie prezentować na moim Mężu w biurze 3Oceans po powrocie do Polski :).


Kaczka nas ustrzeliła przy koszulkach

 
Inną atrakcją wysepki są lobstery, których już nawet nie tłumaczyliśmy na homara, langustę, czy czym to naprawdę jest. Lobster jest lobster. Zamiast zajmować się lingwistyką każdy wolał to zjeść albo zrobić sobie z tym zdjęcie, zwłaszcza, że kolesie z jeszcze żywymi takimi robalami łazili po plaży i zachęcali. Wygląda takie coś przepaskudnie – robal wielkości kota, w skorupie, z wąsami, jakąś straszną ilością nóżek różnej długości i jeszcze rusza tymi-tymi. Ble....! Adrian oczywiście się napalił i nie spoczął, dopóki nie ustalił szczegółowo ceny w odpowiednim przeliczniku na odpowiednią walutę i wówczas mógł zasiąść do uczty. Bez szału, ale dobre. 

Negocjacje prawie osobiście z lobsterem

Następnie można także przysnąć w cieniu drzewka (jak Jagienka) a po przebudzeniu wybrać się ścieżynką (za koszulkami w prawo) przez trawkę na inną plażę, przy której jest ładna rafa, kolejne stoisko z koszulkami i iguany wyłażące z krzaków, żeby się powygrzewać na słonku. Te były super! Normalnie lezie Ci taka wielka jaszczura wolnym krokiem jakby nigdy nic, bo w końcu jest u siebie i przymyka oczy z zadowolenia, bo jej „fajnie jest na słońcu”. Chwyciłam zaraz za aparat Kaczki, który nam zostawiła, bo nie wzięliśmy swojego, a Rychu (ostatnio pasjonat fotografii) postanowił mi pomóc i zadbać o prawa autorskie: „Ja jom zapytam, tom jascule, cy ona ce djęcie! Ces djęcie, jasculo?!” Jascula nie chciała, więc pośpiesznie (jak na iguanę) ukryła się w kępie suchej trawy, a mały formalista uderzył do drugiej: „A Ty ces djęcie, jasculooo?!” Ta była zdecydowanie odważniejsza albo po prostu miała większe parcie na międzynarodową karierę, bo ochoczo i bardzo energicznie pokiwała głową. Mój agent więc odwrócił się do mnie, zadowolony z dobrze wykonanego zadania, i oznajmił: „Ona ce, mamo!” Ce to ma:


Wracając do rozrywek, jakie ma do zaoferowania jedna z Tobago Cays: piasek. Był IDEALNY, drobniutki i lepiący, więc zaraz rzuciliśmy się z Rychem do budowania zamku (choć zanim zaczął on przypominać zamek, znajomi z załogi pytali podejrzliwie, co ja tu przy dziecku lepię). Przed dłuższą zabawą na słońcu należy zawsze posmarować się grubo kremem z filtrem. Zawsze. Nawet kiedy jest się tam samemu (Adrian dołączył trochę później) z dwójką dzieci i „nie ma czasu”, bo piasek stygnie, „zresztą to tylko chwila”. Dzieciaki oczywiście posmarowałam jeszcze na statku, ale sama od początku rejsu ani razu nie używałam kremu, bo odruchowo unikam słońca i jak dotąd udało mi się „złapać” opaleniznę jakoś przypadkiem, bez spalenia się. Do czasu. Wieczorem Adrian smarował głupka, z którym się swego czasu ożenił grubą warstwą kremu nawilżającego (pozostawionego zresztą przez poprzednią załogę), a teraz, po dwóch dniach, ten sam głupek cierpi jak siedzi, leży albo czuje na plecach wspinającą się Jagienkę. No cóż... co tu dużo mówić, nie błysnęłam. 
Taką Panią Jagienka sobie przygruchała przy punkcie obserwacyjnym iguan. Pokochały się od razu!
To były Tobago Cays, a jeszcze tego samego dnia wieczorem zakotwiczyliśmy przy Mayreau – odległości między poszczególnymi wysepkami archipelagu Grenadyn są tak małe, że na przejścia pomiędzy nimi nawet nie stawialiśmy żagli. Podczas, gdy ja poległam na popołudniowej drzemce z dzieciakami, Adrian odwiedził słynną tamtejszą plażę pełną pięknych palm, nazbierał kokosów i uraczył nimi mnie i Jagienkę (Rysiek spał). Ostatnio stał się już takim kokosowym specjalistą, że ma stuprocentową skuteczność przy wyborze kokosów nadających się do zjedzenia. Żaden z sześciu zebranych przez niego tego dnia nie był ani za młody ani za stary ani za kwaśny ani pusty ani w inny sposób niezdatny do spożycia – miodzio! :) 

W czasie, gdy Adrian się rozKOKOSił, Jagienka maltretowała Kaczkę.

Następnego dnia natomiast wybraliśmy się rodzinnie na spacerek po wsypie, na której znajdowała się jedna niewielka wioska, sprawiająca, jakby było w niej mniej ludzi niż domów. Przypętał się do nas jakiś chyba wioskowy wariat, który postanowił być naszym przewodnikiem i co chwilę pokazywał nam palcem dookoła: „Church, school, Union (to inna wyspa), Tobago Cays, Union, church, school, church”. Zachęcani, wstapiliśmy więc od maleńkiego kościółka (katolickiego), gdzie za organy robił bęben, a tabernakulum zdobiła wielka muszla. 

Ołtarz też swojski
 Sam kościółek był uroczy, a jeszcze bardziej urzekł nas widok za nim. Oto on:


Odwiedziliśmy też przedszkole, do którego zaprosiła nas pani przedszkolanka, żebyśmy w wolnym tłumaczeniu „odpoczęli dziećmi” („to break the children”). Kiedy małe Murzynki rzuciły się na Rysia, ten nieco się speszył, więc szybko zmieniły front i uderzyły na Adriana, który – o dziwo - wyglądał na zadowolonego! Dzieci było ośmioro, z czego czworo dalej oglądało bajkę, a druga połowa bawiła się z nami. Najmłodszy Ricky miał 9 miesięcy, najstarsze mogły mieć jakieś 3-4 lata, wszystkie były karne i posłuszane, ale wesołe.
Adrian jako murzyński baby-sitter - koniec świata...
  To niesamowite, jak ci ludzie tutaj się stroją: bardzo rzadko można spotkać kobietę bez koralików, kwiatów czy innych ozdób we włosach, na szyi, rękach czy nogach, mężczyźni też zazwyczaj mają jakiś naszyjnik i sygnety i nawet malutkim dzieciom plecie się warkoczyki ozdobione koralikami i spineczkami albo zakłada biżuterię - mały Ricky na przykład miał na rączce koralikową bransoletkę. Marysia, Polka, którą spotkaliśmy na Martynice, twierdzi, że tutejsi ludzie generalnie są próżni. I leniwi, dlatego ich domy i obejścia naprawdę wołają o pomstę do nieba. Widać, nie zawsze z powodu biedy.

To knajpa
To sklepik z pamiątkami w pobliżu kościoła. Powalił mnie na kolana :)


Nie wiem, co to.

 
Natomiast kolejna wyspa, Bequia, na której byliśmy dzisiaj, to urocza wioseczka nastawiona na turystów: na wybrzeży keja przy kei, knajpki z internetem i stoiska z pamiątkami. Ceny na straganach owocowych, podobnie, jak na większości wysp (nie licząc może Dominiki) – wysokie, co nie przestaje nas zadziwiać. Wydawałoby się, że gdzie jak gdzie, ale w miejscu, w którym banany rosną przy drodze, a mango spada na głowę, cytrusy powinny być tanie. Podejrzewam jednak, że oni tutaj dobrze wiedzą, jak bardzo bladziochy z Europy czy Ameryki są napalone na ich owoce i zwyczajnie to wykorzystują – założę się, że ceny dla tubylców są o wiele niższe.

 
Pospacerowaliśmy jednak po miłej, obsadzonej kwitnącymi krzewami uliczce, zrobiliśmy zaopatrzenie dla statku w sklepie żeglarskim, usiłowaliśmy kupić kartę z internetem, ale Panu Murzynowi z Digicela siadł system, więc zasiedliśmy w miłej knajpce ze śpiewakiem na napoje i sprawdzenie maila. A Rysio do późna w noc ganiał się tam z jakimś żółto-białym chłopcem. Wrócił na statek po raz pierwszy mokry od potu, a nie od chlapiącej po drodze wody :).


Wiem już na pewno, że po powrocie do Polski będzie mi brakować tych tutejszych soków. W każdej, najpodlejszej nawet knajpie czy garkuchni można poprosić o „local fruit juice” i przyniosą Ci świeżo wyciskany sok z czegoś z lodem. Wczoraj była akurat papaja z guyavą. Wcześniej często trafialiśmy na grejpfruty albo pomarańcze z czymś – za każdym razem sok jest inny i zawsze tak samo pyszny. Adrian z kolei testuje tutejsze „rhum punche” (po rysiemu: „jampańcie”), czyli drinki z rumu z dodatkiem jakiegoś soku owocowego – nikt nie wie dokładnie, z czego są te soki, ale smakuje to rzeczywiście miło, nawet mnie. Rhum punche też różnią się w zależności od miejsca, można je również kupić w sklepach – z ostatniego swojego zakupu na Mayreau Adrian był wyjątkowo zadowolony, bo Pani nalała mu do jakiejś tam butelki po czymś innym świeżego rhum punchu własnej roboty, który był podobno najlepszy z dotychczas spotkanych. Na zdrowie!




4 komentarze:

  1. Macie szczęście z tymi local jujcami bo jak by te murzyny do nas na wieś przyjechali to na hasło„local fruit juice dostali by w najlepszym razie kwaśnego mleka a na rhum punche bimbru - masatla :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, a tu kwaśne mleko to najwyżej kokosowe albo kozie, bo koza przy każdym krawężniku się pasie :)

      Usuń
  2. To zdjęcie z murzynkami będzie się ciągnęło za Adrianem aż po wszelkich kresów kres. Obiecuję :D

    Gilu :)

    OdpowiedzUsuń