2 I
Z dzikiej Dominiki ruszyliśmy w stronę
nastawionej bardzo turystycznie Martyniki, zahaczając po drodze o
St. Lucię, która łączyła te dwa światy. Stopniowo więc
przechodziliśmy z „murzyńskiej”, brudnej i biednej części
Karaibów do coraz bogatszej i bardziej europejskiej w charakterze. I
im bardziej „cywilizowanie”, tym nudniej – polubiliśmy
Murzynowo! :)
Na przykład taka Rodney Bay, gdzie staliśmy przy ST. Lucii, po jednej stronie miała dzielnicę „czarną”, a po drugiej - „białą”, co było widać wyraźnie już z pontonu, kiedy wpływało się do mariny: po lewej stronie budy z blachy falistej, kontenery i ledwie trzymające się kupy drewniane płotki, a po prawej – wielkie, jasne wille. Po skorzystaniu z internetu w marinie niewiele myśląc, ruszyliśmy w lewo. I było super! Zjedliśmy w lokalnej knajpie pyszny i niedrogi obiad, składający się m.in. z dwóch rodzajów bananów gotowanych i smażonych (słyszeliśmy wcześniej od Marka-Kuka o bananach do smażenia, a na targu w Pointe-a-Pitre na Gwadelupie widzieliśmy je nawet na straganie, wśród innych warzyw :) Są nieco większe i bardziej niezgrabne od „naszych”). A potem spędziliśmy miło czas na plaży, gdzie Rysio bawił się ładnie z Murzynkami. Czyż poniższe zdjęcie nie jest urocze? :)
Na przykład taka Rodney Bay, gdzie staliśmy przy ST. Lucii, po jednej stronie miała dzielnicę „czarną”, a po drugiej - „białą”, co było widać wyraźnie już z pontonu, kiedy wpływało się do mariny: po lewej stronie budy z blachy falistej, kontenery i ledwie trzymające się kupy drewniane płotki, a po prawej – wielkie, jasne wille. Po skorzystaniu z internetu w marinie niewiele myśląc, ruszyliśmy w lewo. I było super! Zjedliśmy w lokalnej knajpie pyszny i niedrogi obiad, składający się m.in. z dwóch rodzajów bananów gotowanych i smażonych (słyszeliśmy wcześniej od Marka-Kuka o bananach do smażenia, a na targu w Pointe-a-Pitre na Gwadelupie widzieliśmy je nawet na straganie, wśród innych warzyw :) Są nieco większe i bardziej niezgrabne od „naszych”). A potem spędziliśmy miło czas na plaży, gdzie Rysio bawił się ładnie z Murzynkami. Czyż poniższe zdjęcie nie jest urocze? :)
Wbrew pozorom Murzynki były całkiem
przyjaźnie nastawione. Podobają mi się międzynarodowe relacje
między dzieciakami: ponieważ dzieci mówią różnymi językami i
wiedzą o tym, że i tak się nie zrozumieją, to nawet nie próbują
ze sobą rozmawiać, tylko bawią się bez słów. Gdyby w Polsce
jakieś dziecko wzięło Ryśka łopatkę, to najprawdopodobniej
usłyszałoby: „To moje!”, tymczasem tutejszej dziewczynce
właściciel po prostu ją zabrał, kiedy na chwilę puściła. I
było po konflikcie. Potem znowu ona wzięła itd. A o jego imię
zapytała mnie :)
Wizytę w dzielnicy „białej”
ograniczyliśmy do cholernie drogiego supermarketu. I wystarczyło.
Natomiast następnego dnia zrobiliśmy
sobie piękną wycieczkę na Pigeons Island, która tak naprawdę nie
jest wyspą, lecz półwyspem i stanowi park narodowy. Są tam ruiny
Fortu Rodney – twierdzy, z której Anglicy atakowali sobie
Francuzów w XVIII wieku. Dotarliśmy na sam szczyt wzgórza, z
którego było widać WSZYSTKO: z jednej strony zatokę i Morze
Karaibskie, z drugiej – Atlantyk, z trzeciej – ląd. Nie dziwię
się, że walkę o St. Lucię ostatecznie wygrali Anglicy...
Całe to miejsce było przepiękne:
zielone, z przystrzyżoną trawką, murkiem tu i tam – czułam się
tam jak w Irlandii, kiedy w zasięgu wzroku nie było żadnej palmy.
Rysiek natomiast wkręcił się w historię o tym, że jest królem i
ma tu swój zamek i gościł nas w swoich zrujnowanych progach po
królewsku („Weńdź, Mamo, to coś Ci potaze w tym zamtu moim!”).
Ten szelmowski, zębny uśmiech! :) |
Rysiek w swoim zamku |
St. Lucia była więc w gruncie rzeczy
dość ciekawa, bo bardzo zróżnicowana, ale zdecydowanie podpadła
nam cenami. Fajne wrażenie robi jednak, podobnie jak na Dominice,
to, że widzę Murzynów w tych ich budach, te czarne dzieci bawiące
się na plaży, tych rastamanów pod palmami i oni wszyscy mówią
językiem, który rozumiem! Jest to nieco inny akcent, oczywiście,
ale jednak gadają po angielsku, co na pierwszy rzut oka nie pasuje
do całej tej egzotyki. No i stopa łapie się po lewej stronie ulicy
:).
Gdzie jest Rysio? |
"Rozmówki" międzynarodowe to taki standard - każde dziecko mówi po swojemu, ale intonacja i gesty w zasadzie wystarczają :) Mój młodszy Bratanek dogadywał się tak z dziewczynką arabską na basenie:
OdpowiedzUsuńW(Wiktor): No weeeź! (podawał jej samochodzik)
D (Dziewczynka arabska): Ok.
I od razu zabawa wspólna pełną gębą :)
zdecydowanie zaspokoiłaś moją ciekawość - ilość zdjęć jest na reszcie właściwa :) i znów umarłam ze śmiechu kilka razy i ze wzruszenia drugie tyle.
OdpowiedzUsuńPS. śmiesznie nam teraz - Wy jesteście z 6 godzin od nas i Wituś mój też, tylko w drugą stronę :)
Znowu Chiny?
Usuń