niedziela, 4 listopada 2012

Carlos

Jesteśmy w Lizbonie!
Wchodząc przedwczoraj do samolotu zadzwoniliśmy do CARLOSA. Kim jest Carlos? Ha! No właśnie! „You need help? Call Carlos!” - to hasło reklamowe najlepiej oddaje charakter jego pracy. Do Carlosa żeglarze przypływający do lizbońskiej mariny zwracają się z prośbą o pomoc w: załatwieniu śrubki/uszczelki/szocika/szekielki bądź grubiej: anteny/pompy/naprawy silnika bądź z innej beczki: znalezieniu pralni/poczty/supermarketu/atrakcji turystycznych. Ale to nie wszystko: Carlos opiekuje się jachtami, które przeczekują w Lizbonie jakiś czas bez załogi, ma bezterminową kartę otwierającą furtkę do mariny, zna telefony do właścicieli wszystkich sklepów i instytucji, które mogą Ci się przydać i do tych, które nie mogą, i pewnie jeszcze wie, gdzie jest Święty Graal. Oczywiście za wszystko ma płacone. Ale my chcieliśmy od niego tylko klucz od „Amaranta” - łódki, na której mieszkamy w Lizbonie, czekając na przybycie „Chopina”. Chcieliśmy zapytać, czy moglibyśmy go od niego dostać w marinie, jak przylecimy. Carlos powiedział, że tak i chciał wiedzieć, jak i kiedy dostaniemy się z lotniska do mariny, bo jeśli chcemy taksówkę, to on właśnie jest taksówką! („I mean: me, myself, I am a taxi!”). A na ostrzeżenie, że mamy dużo bagażu odpowiedział, że ma duży samochód :) Czekał więc na nas przy wyjściu z lotniska w czerwonym Volkswagenie Transporterze, a na widok Ryśka wyciągnął z bagażnika... fotelik samochodowy. You need help?… :) (pasa do odpowiedniego przypięcia fotelika do auta wprawdzie nie było, ale należy docenić dobre chęci). Po drodze dowiedzieliśmy się: gdzie można tanio zjeść i zrobić zakupy (zostaliśmy zresztą podwiezieni również pod supermarket), kiedy jest czynne Oceanarium, co to za pomnik, gdzie są muzea, gdzie jest ukryty przycisk do otwierania furtki od wewnątrz, do kiedy ma padać, że bagaże możemy zawieźć na łódkę wózkiem stojącym tu i tu, że tu mamy klucz, „Amarant” stoi przy tamtej kei i on poczeka chwilę ze śpiącymi dziećmi w aucie. Uff!... Człowiek-instytucja. Przy tym wszystkim Carlos jest bardzo miłym, siwym starszym panem z brzuszkiem, który przyznał nam się, że napisał maila do firmy (chodzi o firmę, do której należą „Amarant” i „Fryderyk Chopin” i w której Adrian pracuje) z pytaniem, czy oni wiedzą, że ktoś przyjechał spać na łódce i się na nich powołuje, bo nie chciałby tak w ciemno bez sprawdzenia rozdawać klucza. Nie mówiliśmy mu, że jeśli ktoś z firmy na tego maila odpisze, to pewnie Adrian. :)

Tyle Carlos. Teraz Lizbona.
Po pierwsze: tu też czasem pada! Na przykład teraz. Ale jest ciepło. I mają tu palmy i bambusy! :) Normalnie europejskie państwo, Unia i w ogóle, a tu...palma. Na ulicy. Komedia :)
Dzieciom też się tu podoba. W samolocie nie było mowy o spaniu (Jagienka zaliczyła może ze 20 minut drzemki, ale co to jest jak na 4 godziny lotu), więc towarzystwo posnęło u Carlosa w aucie i pobudziło się przy wchodzeniu na łódkę. Po chwilowej rozpaczy zaczęło się oglądanie terenu i moszczenie sobie miękkiego gniazdka do spania:


 A potem, chyba pierwszy raz w historii, cała nasza rodzina poszła spać jednocześnie. I razem spała godzin prawie 11. I choćby po to warto było przyjechać aż do Lizbony! :D

4 komentarze:

  1. to ja też lece...:) namówiłas mnie tym spaniem:P fajnie, ze dotarliście bezpiecznie. Całusy od
    Marysi. CZARNA

    OdpowiedzUsuń
  2. A Jagienka jaka zadowolona z miejsca do pełzania :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ja chyba nie umiem komentarzy dodawać, bo się rozpisałam, wchodzę teraz jeszcze raz a tu nie ma. no cóż w skrócie: Bosko, że jesteście cali i szczęśliwi. Jagienka i Rysio wyglądają na bardzo zadowolonych z Waszej PIERWSZEJ podróży życia. a! no i Jagienka już do raczkowania się zabiera :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdecydowanie NDŚ :)
    A poza tym mina Jagienki WYMIATA. A Ryś wygląda jakby chciał powiedzieć "Kocham Cię Mamo" ;)
    Życzę Wam dobrej zabawy w oswajanie nowej rzeczywistości.

    OdpowiedzUsuń