piątek, 23 listopada 2012

Lanzarote

Wypłynęliśmy stamtąd wczoraj rano. Dziś już jesteśmy w Lesie Palmowym na Gran Canarii, ale o tamtej wyspie warto napisać, bo jest dziwaczna! Zrobiliśmy tam sobie objazdową wycieczkę wypożyczonymi samochodami i to był świetny pomysł, bo oprócz konkretnych miejsc, które udało nam się zwiedzić fajnie było też pooglądać widoki, które zresztą na początku były, co tu dużo mówić, BRZYDKIE. Wyspa jest wulkaniczna i początkowo krajobraz wyglądał, jakby ten wulkan wybuchł parę miesięcy temu - wszystko przypominało plac pod budowę hipermarketu: ziemia jakby rozorana, żadnej trawy, najwyżej trochę kaktusów czy kawałki jakichś ciernistych krzaków. I od czasu do czasu jakaś palma albo murek usypany z kamieni. I już. Domy gdzieniegdzie... jadąc wąską drogą czuliśmy się w tam jak w grze komputerowej :) Ale w końcu dojechaliśmy do ogrodu kaktusowego, gdzie napatrzyliśmy się na kaktusy wszelkich możliwych kształtów i rozmiarów. Bracie mój Macieju, Twój Nicolas byłby tu szczęśliwy, wreszcie wśród swoich! Pamiętasz go? :)







Potem pojechaliśmy do jaskini, w której mieszkają kraby-albinosy, całkiem białe! Spodziewaliśmy się wprawdzie kogoś większego, ale takie centymetrowe były może nawet bardziej urocze :) W ogóle fajnie zrobiona ta jaskinia – wokół ławeczki i stoliki, z głośników ambientowa muzyczka, niedaleko jeszcze mini-jeziorko, wodospadzik i sala koncertowa na 600 osób wykuta w skale. Miło.

Tam, w tej wodzie, siedzą mikraby! :)

Takie!

A nad wodą stoją takie olbrzymy!

Kolejnymi punktami programu były wjazd w wulkan i muzeum wina, ale trochę zabrakło nam czasu i organizacji. Ale i tak warto było przejechać się te parędziesiąt kilometrów wgłąb wyspy, bo w pewnym momencie widoki kompletnie się zmieniły i zaczęły z kolei przypominać chińskie pola ryżowe (tak to przynajmniej wyglądało jak byłam w Chinach w osiemdziesiątym trzecim i potem w dziewięćdziesiątym ósmym, wiecie...): całe góry (bo tam wszędzie górki i pagórki) porośnięte piętrowo jakimś zielonym czymś plus palmy co chwilę. Na dodatek były piękne chmury, słoneczko i deszcze właśnie przestał padać. W miarę jak zbliżaliśmy się do wulkanu, zaczynało być coraz bardziej księżycowo: czarna ziemia zbita w wielkie grudy po obu stronach drogi, roślinności już żadnej, a potem oprócz czarnych pagórków doszły jeszcze czerwone. Kosmos jakiś! :) Wkrótce jednak zrobiło się ciemno, a przy wjeździe na wulkan zastaliśmy już zakaz wjazdu. Nie szkodzi, naszą rocznicową wycieczkę uważamy za bardzo udaną! :) 


Jagience tez się podobało przodem do kierunku jazdy! :)




4 komentarze:

  1. A co się właściwie stało, Macieju z tym Twoim Nicolasem?

    OdpowiedzUsuń
  2. A dlaczego niektóre zdjęcia nie dają się powiększyć jak się na nie klika? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie, jednak nie wszystkie. Nie wiem, dlaczego - ja tu tylko piszę...

      Usuń