Wypłynęliśmy stamtąd wczoraj rano.
Dziś już jesteśmy w Lesie Palmowym na Gran Canarii, ale o tamtej
wyspie warto napisać, bo jest dziwaczna! Zrobiliśmy tam sobie
objazdową wycieczkę wypożyczonymi samochodami i to był świetny
pomysł, bo oprócz konkretnych miejsc, które udało nam się
zwiedzić fajnie było też pooglądać widoki, które zresztą na
początku były, co tu dużo mówić, BRZYDKIE. Wyspa jest
wulkaniczna i początkowo krajobraz wyglądał, jakby ten wulkan
wybuchł parę miesięcy temu - wszystko przypominało plac pod
budowę hipermarketu: ziemia jakby rozorana, żadnej trawy, najwyżej
trochę kaktusów czy kawałki jakichś ciernistych krzaków. I od
czasu do czasu jakaś palma albo murek usypany z kamieni. I już.
Domy gdzieniegdzie... jadąc wąską drogą czuliśmy się w tam jak
w grze komputerowej :) Ale w końcu dojechaliśmy do ogrodu
kaktusowego, gdzie napatrzyliśmy się na kaktusy wszelkich możliwych
kształtów i rozmiarów. Bracie mój Macieju, Twój Nicolas byłby
tu szczęśliwy, wreszcie wśród swoich! Pamiętasz go? :)
Potem
pojechaliśmy do jaskini, w której mieszkają kraby-albinosy,
całkiem białe! Spodziewaliśmy się wprawdzie kogoś większego,
ale takie centymetrowe były może nawet bardziej urocze :) W ogóle
fajnie zrobiona ta jaskinia – wokół ławeczki i stoliki, z
głośników ambientowa muzyczka, niedaleko jeszcze mini-jeziorko,
wodospadzik i sala koncertowa na 600 osób wykuta w skale. Miło.
|
Tam, w tej wodzie, siedzą mikraby! :) |
|
Takie! |
|
A nad wodą stoją takie olbrzymy! |
Kolejnymi punktami programu były wjazd w wulkan i muzeum wina,
ale trochę zabrakło nam czasu i organizacji. Ale i tak warto było
przejechać się te parędziesiąt kilometrów wgłąb wyspy, bo w
pewnym momencie widoki kompletnie się zmieniły i zaczęły z kolei
przypominać chińskie pola ryżowe (tak to przynajmniej wyglądało
jak byłam w Chinach w osiemdziesiątym trzecim i potem w
dziewięćdziesiątym ósmym, wiecie...): całe góry (bo tam
wszędzie górki i pagórki) porośnięte piętrowo jakimś zielonym
czymś plus palmy co chwilę. Na dodatek były piękne chmury,
słoneczko i deszcze właśnie przestał padać. W miarę jak
zbliżaliśmy się do wulkanu, zaczynało być coraz bardziej
księżycowo: czarna ziemia zbita w wielkie grudy po obu stronach
drogi, roślinności już żadnej, a potem oprócz czarnych pagórków
doszły jeszcze czerwone. Kosmos jakiś! :) Wkrótce jednak zrobiło
się ciemno, a przy wjeździe na wulkan zastaliśmy już zakaz
wjazdu. Nie szkodzi, naszą rocznicową wycieczkę uważamy za bardzo
udaną! :)
|
Jagience tez się podobało przodem do kierunku jazdy! :) |
A co się właściwie stało, Macieju z tym Twoim Nicolasem?
OdpowiedzUsuńA dlaczego niektóre zdjęcia nie dają się powiększyć jak się na nie klika? :(
OdpowiedzUsuńA mi się dają!
UsuńA nie, jednak nie wszystkie. Nie wiem, dlaczego - ja tu tylko piszę...
Usuń