poniedziałek, 12 listopada 2012

Dzień jak co dzień, czyli jaki?

Słów parę o naszym porządku dnia tutaj, żebyście to sobie jakoś wyobrazili:
O 7 straszliwie nieprzyjemny dzwonek i o wiele przyjemniejszy głos Gosi Kapitan ogłasza pobudkę, na którą mieszkańcy kabiny nr 14, czyli my, szczęśliwie nie muszą reagować. Pół godziny później zaczyna się śniadanie, w którym uczestniczymy częściowo, tzn. jeśli jesteśmy już całą rodziną na nogach, to i tak staramy się poczekać aż załoga stała zje i zrobi miejsce przy stole. Przy śniadaniu jednak musimy się sprężać, bo wkrótce potem jest sprzątanie, w którym Jagienka siedząca na środku w swoim krzesełku trochę przeszkadza (a przede wszystkim zrucając na wykładzinę coraz to nowe okruszki czyni je bezsensownym). Po śniadaniu, o 8, jest podniesienie bandery, podczas którego wszyscy zbierają się na rufie, ale my najczęściej jesteśmy jeszcze wtedy w kabinie i na banderę wychodzi tylko Adrian.
Gdy szczęśliwie uda nam się zakończyć temat śniadania, to do obiadu o 13 mamy czas dla siebie, który spędzamy na pokładzie albo w mesie oficerskiej albo w klasie... czyli tam, gdzie jest trochę miejsca. Najweselej jest w tym czasie na pokładzie, bo uczniowie mają wtedy prace bosmańskie, więc większość załogi tam właśnie urzęduje i zawsze coś się tam dzieje. Jagienka zalicza też swoją drzemkę, dzięki ogólnemu rozkołysaniu nieco dłuższą i mocniejszą niż w domu. Za to po obiedzie jest drzemka Ryśka i jak się uda, to Jagienki. Ale planujemy to zmienić, bo Rysiek przesypia bardzo przyjemne popołudnia,a urzęduje wieczorem, kiedy nie ma już słońca i ogólnie nie jest tak fajnie. Dlatego jutro już pewnie drzemki nie będzie, za to wcześniej położymy go spać (ważne: Rysiek, co bardzo go cieszy, ma tu poszewkę na poduszę w „tmęchy” - znalazła się gdzieś tu na stanie. Wiecie, co to jest? Kto pierwszy odpowie poprawnie, dostanie od nas pamiątkę z Tangeru! :)). Dziś na przykład przegapił wizytę ptaszka i delfinów, które hasały wokół statku!
Po południu uczniowie mają lekcje: od 14 do 19.05, klasa i mesa załogi są więc zajęte, ale wciąż jest pokład. No i są zabawki: Agnieszko, ciastolina od Ciebie robi furorę i ratuje kryzysowe sytuacje. Urszulo, dzieciaki śpią z misiami, które dostały od Ciebie na lotnisku. Wszyscy ofiarodawcy autek i innych zabawek, dziękujemy! Wynalazco kabestanów, Tobie również! 

Rychu znalazł w Pandzie świetnego kompana do zabawy "antami". Panda zna się na koparkach i świeżym betonie, a kiedy trzeba, to i za wkrętarkę chwyci!

"Bałuwany" z ciastoliny! :)

 
Po kolacji o 19.30 Jagnię idzie spać (choć nie tak od razu, bo nie wiem skąd ta dziewczyna ma wtedy jeszcze sporo energii), a Rysiek uczestniczy w życiu załogi. Gdy on zasypia, my z Adrianem padamy na pyski.

7 komentarzy:

  1. tmęchy-to oczywiście SMERFY. (rodzinny tłumacz z rysiowego na nasze-babcia Janeczka)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba popsułam innym wesołe zgadywanki...Sorki,już nie będę:(

    OdpowiedzUsuń
  3. :) Babcia Janeczka dostanie prezent! dobrze być czasem tłumaczem rodzinnym :)

    Bardzo się cieszę, że ciastolina ratuje sytuację, bałwany super, tylko dlaczego akurat bałwany?
    i czy podniesienie bandery to taki nasz apel?

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeśli w tv są już reklamy świąteczne (a są już od 2.11), to "Bałuwany" są jak najbardziej na miejscu :) Poza tym są cudowne! :)

    Rozwiązanie zagadki - wspaniałe! Słowotwórstwo Rysia - bezcenne! :)

    Dziękujemy bardzo za relację "na żywo" i Poczcie Polskiej za oddanie ładowarki! Tak dobrze jest Was widzieć! :)
    Pozdrawiam z jeszcze jesiennej Polski.

    OdpowiedzUsuń
  5. Brawo, Mamo! Wprawdzie Ty pewnie i tak byś dostała pamiątkę, ale satysfakcji by nie było :) Tylko niestety nie będzie z Tangeru, bo tam nie płyniemy. A w ogóle to się pomyliłam i przez przypadek ułatwiłam zagadkę. Oryginał brzmiał: "Tjęchy".
    Aguś! Bandera to taki nasz apel, tylko z mniejszym ceremoniałem: jest postawienie bandery na baczność przy gwizdku bosmańskim i wybijaniu "szklanek" (cztery podwójne uderzenia oznaczające godzinę ósmą), a potem gadanie kapitana i wszystkich, którzy mają coś pilnego do całej załogi. I wykupywanie pozostawionych na pokładzie rzeczy też. Raz jeden byłam na banderze i załapałam się na wykupywanie swoich okularów przeciwsłonecznych... tłukłam tyłkiem o pokład w pozycji "raczka", śpiewając "Tłukę, tłukę pieprz, kto mnie pocałuje, ten mnie uratuje" aż 10 osób przyszło cmoknąć mnie w czółko.

    A właśnie, jaka jest u Was pogoda?

    OdpowiedzUsuń
  6. Ach, Owca ta notka (nadrabiam zaległości) przypomniała mi nasze obozy w Kopernicy :D Od teraz będę nadrabiać zaległości w Waszej podróży - bardzo podoba mi się blog, wasza odwaga i zdjęcia!!

    Pozdrawiam serdecznie, Ada. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, jak słyszę szklanki, widzę banderę i jak siadamy do posiłku wszyscy razem, to też mi się tak kojarzy :)

      Usuń