Pisane wczoraj
- Rysiu, jaka była woda w morzu,
ciepła czy zimna?
- Słona („Tlona”).
- A jeśli chodzi o temperaturę, to zimna czy ciepła?
(Długa cisza. Kręcąc głową na boki:)- Ciepła i zimna.
- Słona („Tlona”).
- A jeśli chodzi o temperaturę, to zimna czy ciepła?
(Długa cisza. Kręcąc głową na boki:)- Ciepła i zimna.
W lewym dolnym rogu: kawałek Kaczki :) |
No właśnie. Słoneczko afrykańskie jednak już
przygrzewa i pierwszym, co zrobiliśmy w Ceucie za dnia było
dokonanie zakupu owoców. „Mamo, ce jeć owoce bandzo!” Poszliśmy
więc do „Mercado Central”, czyli na coś w rodzaju targu
zamkniętego w budynku przypominającym dworzec i kupiliśmy w sumie
normalne owoce: brzoskwinie (tyle, że jakieś takie jasne), banany,
gruszki (!), winogrono i mandarynki. Ale, że dawno jakoś żadnych
owoców się nie jadło, to mieliśmy ochotę na wszystko. Ryśka
dopadła taka owocowa euforia, że na widok mandarynek, które
przecież zna, zaczął wołać „Cio to?! Mamo, cio to?!”, a jak
dostał jedną od Pani, to próbował się w nią wgryźć bez
obierania. Dzikus :). Ciekawe, co sobie ta Pani w chustce na głowie
pomyślała... pewnie, że przywieźli jakieś blade dziecko spod
Spitzbergenu, które je tylko foki i surowe ryby, to niech sobie
biedactwo zje i ze skórą, jak ma okazję. I tak lepsza mandarynka
ze skórą niż foka bez.
A wcześniej próbowaliśmy się też dobrać do pomarańczy rosnących sobie tu ostentacyjnie na drzewach na ulicy. Upatrzyliśmy jedną dojrzałą, Adrian wziął mnie na barana i już była nasza! (chociaż nie dała się tak łatwo, na gałązce został kawałek skórki):
A wcześniej próbowaliśmy się też dobrać do pomarańczy rosnących sobie tu ostentacyjnie na drzewach na ulicy. Upatrzyliśmy jedną dojrzałą, Adrian wziął mnie na barana i już była nasza! (chociaż nie dała się tak łatwo, na gałązce został kawałek skórki):
Była taka pachnąca
i tak łatwo dała się obrać, że nie powstrzymała nas nawet
uprzejma Hiszpanka usiłująca wytłumaczyć, jak się po chwili
okazało, że to są pomarańcze ozdobne, strasznie kwaśne. Rysiek
się nie poddał. Walczył do końca:
Co tam jeszcze....
„muszelek” Rychol nazbierał z Tatą na plaży. W cudzysłowie,
bo każda ma wielkość co najmniej jego dłoni. Bardzo mu się
podobają i jest z nich strasznie dumny. „Musieńki mam, widziś,
ciociu?” W ogóle „widziś?” i „wieś?” to nowe odkrycia
naszego syna. „Widziś, mamo, zie źjadłem tom bunte?” (czyli
bułkę czy widzę, że zjadł. Skwara, Kaczka i nie wiem, kto
jeszcze, wstali dziś o 5 i napiekli bułek na śniadanie. Kochamy
ich za to jeszcze bardziej!) „Tam som jobale, ciociu, wieś?”
Urocze :) Gorzej, że nabrał zwyczaju nieodpowiadania na pytania.
Czy już zrobił siku i można go ubrać, czy chce wody, czy będzie
jeszcze jadł.... nie dowiesz się tak łatwo, musisz podrążyć
temat. Ech... nic to, przejdzie, jak wszystko.
Jagienka
natomiast awansowała na... kociątko, tym samym zdejmując nam
kamień z serca. Mieliśmy do tej pory „mały” problem, bo nasz
pokładowy Doktor przyznał, że nie bardzo mógłby się podjąć
wkłucia w żyłę niemowlaka, gdyby zaszła potrzeba kroplówki przy
biegunce z wymiotami. Szukaliśmy więc po aptekach Bone
Injection Gun, czyli urządzenia
służącego do wbijania się z kroplówką prosto w ukrwiony szpik
kostny. Nie jest łatwo to dostać, w Polsce np. w aptece się nie
da, a w Portugalii nie bardzo nas zrozumieli. Tymczasem okazało się,
że Ola Karola (czyli ukochana Bosmana i jednocześnie Pani od
Biologii i Chemii w Niebieskiej Szkole) jest weterynarzem (tzn. niby
wiedzieliśmy o tym, ale dopiero po pewnym czasie ona wpadła na
świetny pomysł), który ma sporo wprawy we wkłuwaniu się w żyłę
kociąt, szczeniąt, a nawet świnek morskich. Taka Jagienka, poza
tym, że tłuściutka, reprezentuje mniej więcej ten sam poziom
trudności, co kociątko. Także pozostaje nam „skołować”
pediatryczne wenflony, schować w apteczce i robić wszystko, żeby
się nie przydały.
Z rzeczy organizacyjnych: mieliśmy wychodzić z Ceuty dziś wieczorem, ale od paru godzin mamy nowego Kapitana. Pierwszym, co zrobił nowy Kapitan po objęciu służby była analiza prognoz pogody, z której wynikało, że ponieważ nie ma dobrego wiatru, rozsądniej będzie poczekać na niego przy brzegu niż na morzu, dlatego zostajemy tu dobę dłużej. Dzięki temu nowy Kapitan miał wieczorem czas, żeby pomóc przy kąpieli swoich dzieci i naprawić stolik w kabinie. Są więc plusy! :) Minusy są takie, że od teraz żona Kapitana będzie miała nieco więcej roboty przy jego (i swoich :)) dzieciach, bo teraz cała załoga będzie dziećmi Adriana :).
A zatem, jeśli wszystko dobrze pójdzie, jutro wypływamy w stronę Wysp Kanaryjskich, gdzie dotrzemy za kilka dni (na pytanie, czy „kilka” to bardziej 3 czy 7, Adrian czytający mi przez ramię od powiada grubym głosem: „Nie wiem”).
W ogóle służba zaczęła się ciekawie, ale na ten temat więcej niż ja powie wpis w dzienniku okrętowym widoczny na poniższym zdjęciu:
Z rzeczy organizacyjnych: mieliśmy wychodzić z Ceuty dziś wieczorem, ale od paru godzin mamy nowego Kapitana. Pierwszym, co zrobił nowy Kapitan po objęciu służby była analiza prognoz pogody, z której wynikało, że ponieważ nie ma dobrego wiatru, rozsądniej będzie poczekać na niego przy brzegu niż na morzu, dlatego zostajemy tu dobę dłużej. Dzięki temu nowy Kapitan miał wieczorem czas, żeby pomóc przy kąpieli swoich dzieci i naprawić stolik w kabinie. Są więc plusy! :) Minusy są takie, że od teraz żona Kapitana będzie miała nieco więcej roboty przy jego (i swoich :)) dzieciach, bo teraz cała załoga będzie dziećmi Adriana :).
A zatem, jeśli wszystko dobrze pójdzie, jutro wypływamy w stronę Wysp Kanaryjskich, gdzie dotrzemy za kilka dni (na pytanie, czy „kilka” to bardziej 3 czy 7, Adrian czytający mi przez ramię od powiada grubym głosem: „Nie wiem”).
W ogóle służba zaczęła się ciekawie, ale na ten temat więcej niż ja powie wpis w dzienniku okrętowym widoczny na poniższym zdjęciu:
Wydarzenie miało
miejsce 35 minut po objęciu dowództwa przez Adriana. Podobno, gdy
pojawiła się policja Pan Przybysz przypomniał sobie, że jest
Hiszpanem. I to, zdaje się, wystarczy, by mógł tu zostać, a
pewnie o to właśnie mu chodziło (granica z Maroko o rzut
kamieniem). Jak by nie było, raczej smutna jest jego historia...
bądźcie zdrowi, nasz mały kociak (bo sytuacja było nie było taka, że hela wciąż waży 9 kg.. a przypomnę - ma już prawie 20 miesięcy!) walczy z rota-sraczko-rzygaczką od prawie dwóch tygodni. Nie chcę narzekać, ale na lądzie jest ciężko. Więc trzymajcie się i niech się nie przydadzą. tete. Sciski, Kf
OdpowiedzUsuńOjoj...trzymajcie się tam czego możecie. Pozdrowienia dla Helllllleny! Niech się nie wygłupia!
OdpowiedzUsuń