19 XI - ciąg dalszy
W nocy dotarła do nas martwa fala spod Azorów, czyli fala bez
wiatru, będąca pozostałością po jakimś odległym sztormie,
idąca sobie niezależnie od kierunku wiatru przez cały ocean.
Strasznie to upierdliwe, bo częstotliwość takiej fali niby
nieduża, ale za to amplituda zabójcza! Jagienką tak turlało po
całej koi, że się bidula co chwilę budziła, a i my mieliśmy
problemy z utrzymaniem się w jednej pozycji. W końcu Adrian uciekł
do salonu kapitańskiego, gdzie z kolei wąsko, ale przynajmniej nie
zgniatał Jagienki, która ostatecznie wylądowała koło mnie (tzn.
nie dosłownie, bo nie spadła mi z góry. Wzięłam ją sobie po
prostu).
Ale wszystko kiedyś się kończy, proszę Was i
„po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój”, na szczęście.
I dziś to już nie ten sam statek, nie ten ocean! Wyłaniamy się
rano, a tam słoneczko, przyjemny, ciepły wiaterek, bujanie wręcz
miłe... Z wiatru już po paru godzinach pozostały jakieś marne
resztki, za to z marnych resztek ludzi (bo chorowali prawie wszyscy)
odrodziły się na nowo, niczym Feniks z popiołów, znane nam już
wesołe mordy :)
|
BASZA... |
Kapitan Woźniak jest wyznawcą dwóch podstawowych
zasad: że żaglowiec służy do pływania pod żaglami i że
żeglarstwo jest szkołą cierpliwości. Czyli: jak nie ma wiatru, to
należy na niego poczekać, a nie odpalać silnik, skoro nam się nie
spieszy. Jakże potrzebne było nam wszystkim to czekanie na wiatr po
ostatnich przeżyciach! :) Jak fajnie było poleżeć na rufie i
pobawić się z Ryśkiem plastikowym rowerkiem, a nawet spróbować
rozwiązać krzyżówkę! Jaki miły był widok Jagienki ubranej w
arabskie ubranko (pamiątka z Ceuty) i raczkującej wesoło od ławki
do kabestanu (bo ona już normalnie, podręcznikowo raczkuje, z
tyłkiem w górze, jak się należy). A zabawa w „dzitiedo tota”
schodzącego z ławeczki po mamie i wędrówki na dziób po nową
porcję popołudniowego słonka....ach! Chyba to wszystko mieliście
na myśli zazdroszcząc nam tego rejsu i mówiąc, że będzie super.
Bo raczej nie to, że momentami poruszaliśmy się z zawrotną
prędkością 2 węzłów, co po przeliczeniu na lądowe daje niecałe
4 kilometry na godzinę (czyli wolniej niż idący człowiek). Ale
nigdzie nam się nie spieszy i możemy pozwolić sobie na słodkie
lenistwo, a uczniom Niebieskiej Szkoły na w miarę normalne lekcje.
Mulenie, senność, ból głowy – poszły się paść, a dzieci
poszły spać. O wieczornych scenicznych wyczynach Rycha i nowej
pasji Adriana napiszę jutro, a na razie idę się ponapawać tym
spokojem, bo do Kanarów zostały jakieś 2-3 dni i nie wiadomo, co
jeszcze nas po drodze spotka.
|
Tak się prezentowaliśmy na pełnym zestawie smyczy |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Statkowe przedszkole |
Zdjęcia mnie oraz moją Mamę absolutnie rozbrajają ;)
OdpowiedzUsuńJeśli zdjęcie z zestawem smyczy pokazuje malutki przechył... To ciężko mi wyobrazić sobie te z dni poprzedzających :O
Natomiast Jagnię już tak cudownie się podnosi, że aż miło popatrzeć ;)
Nie no, bujało nadal - dopiero jak nie buja, to zdejmujemy szelki! :)
UsuńA Jagienka jak zwykle niesamowicie radosna!
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że z niecierpliwością czekałam aż dopłyniecie do portu, żeby poczytać niusy z pokładu :)
Super, że dzieciaki okazały się prawdziwymi i niezłomnymi wilkami morskimi, i w ogóle zqazdroszczę Wam tak, że nie wiem!
Pozdrawiam serdecznie z zimnej, szaro-buro-pochmurnej Polski.
Ola
Jaki zadowolony bobas :)) Mam wielki niedosyt Jagienki i Rysia,... ale bym je wyściskała i wycałowała!!! :) A tu jeszcze prawie trzy miesiące
OdpowiedzUsuńA my tu hodujemy, dokarmiamy i opalamy, żeby ściskanie za te trzy miesiące było przyjemniejsze! :)
Usuń